„Plaga samobójców” to książka, która mnie zachwyciła, w
swojej recenzji nie szczędziłam wobec niej komplementów. Już nie wspominając o
tym, że nie mogłam się doczekać, kiedy w moje ręce trafi „Kuracja samobójców”.
Ten długo wyczekiwany przeze mnie moment właśnie nadszedł, ale za nim udało mi
się ją przeczytać, musiałam przebrnąć przez stos innych pozycji leżących na mojej
półce. Mimo ogromnej ciekawości postanowiłam zostawić sobie lekturę na sam
koniec, aby spokojnie bez żadnej presji, delektować się historią, którą w niej
znajdę. Miała być dla mnie wisienką na torcie, pośród styczniowych nowości, a
jak było naprawdę?
Sloane i James muszą uciekać i ciągle się ukrywać. Program
ich poszukuje, cały czas depcze im po piętach. Nie mają większego wyboru, aby
przetrwać, muszą odnaleźć buntowników, tylko oni mogą im pomóc. Taka ucieczka
na dłuższą metę jest męcząca i prowadzi do kłótni…
Jest także drugi problem. Mała pomarańczowa pigułka, może
przywrócić im wspomnienia. Tylko jest ich dwoje, a pastylka jedna. Konsekwencje
jej zażycia także mogą być zbyt duże, aby zdecydować się na jej zażycie…
Program także nie jest bezczynny. Zwiększa swój obszar
działań. Teraz już nikt go nie uniknie, każdy zostanie poddany przymusowemu
leczeniu. Agenci wyglądają, jak zwykli ludzie. Mieszają się ze społeczeństwem.
Nikomu już nie można ufać.
Jak odzyskać pamięć, aby nie musieć wybierać, kto zażyje
pigułkę?
Kto okaże się przyjacielem, a kto wrogiem?
Czy w tym świecie można jeszcze komuś ufać?