czerwca 13, 2018

Sui Ishida - Tokyo Ghoul:re t.5


O pewnych rzeczach jest ciężko pisać, czasami lepiej mówić niż wpatrywać się w kursor na ekranie. Sformułowanie opinii, kiedy w głowie krąży istne tornado, to wielki wyczyn, owszem czasem pomaga przelanie myśli na papier, ale nie w każdym przypadku to działa. Czasem pojawi się blokada… dosłownie znikąd. Po prostu bach i jest, a każde zapisane zdanie lub słowo idzie do kasacji. Taki stan powodują nie tylko te tytuły, które wprowadzają nas w osłupienia – to może być każda pozycja, nawet ta najbardziej beznadziejna. Lecz „Tokyo Ghoul:re” należy do tych lektur, które mają dla mnie szczególne znaczenie. Nigdy nie wiem, czego mogę spodziewać się po poszczególnych tomikach i co może zdarzyć po ich przeczytaniu…

Jednooki powrócił?! W mieście znów pojawił się ghoul, który napawa przerażeniem nie tylko ludzi, ale także swoich pobratymców! Czego szuka?
Plan Sasakiego na infiltrację środowiska ghuli zostaje wprowadzony w życie. Śledztwo w sprawie „Rose” dostarcza coraz więcej kluczowych elementów. Kanae, który z miłości do swojego pana skontaktował się z Aogiri, przysporzył inspektorom nowych problemów. Sprawa staje się coraz poważniejsza, a powiązania między Rose i Aogiri nie do końca są jasne… trzeba ich jak najszybciej wyeliminować!
Tymczasem, Sasaki znów ma przebłyski wspomnień. Jego przeszłość wciąż się o niego upomina. Pusta musi zostać wypełniona, a dotąd niezdecydowany inspektor, sam zaczyna szperać, by poznać prawdę… Co odkryje?
Lada moment ktoś zapuka do drzwi, wedrze się do środka, tłumnie otaczając posiadłość Tsukiyamów… Czy to koniec wielkiego rodu?


Od samego początku akcja bardzo wolno się rozkręcała… cztery tomiki, w których wciąż brakowało „dawnego” klimatu mangi. W zamian za to dostaliśmy obsadzeni między Gołębiami, podziwiając ich zmagania z Ghulami. Jednak czytelnicy łaknęli krwi, wojny, wspomnień, a przede wszystkim Kanekiego. Aż tu nagle, coś w końcu zaczyna się dziać, coś przyspiesza, choć nasz chłopiec ma już praktycznie czarne włoski (ten to ciągle przechodzi metamorfozy). I tak naprawdę nie wiadomo, czy jesteśmy już na końcu tego aktu, czy jeszcze sobie poczekamy… no chyba, że ktoś zna spoilery… i tym ktosiem jestem ja… ale spokojnie nic wam nie powiem.


„Czy wspomnienia nie są ważne? A co z imieniem? Ile z Kanekiego trzeba będzie poświęcić, by znów był Kanekim? Tak rozumujesz. Za to ja… nie uważam, że powinien tu wrócić. Lepiej… żeby nie wracał.”


Potężny ród Tsukiyamów budował swoją historię przez sto lat. Kilkanaście firm, firm-córek, potężne pieniądze oraz pozycja w społeczeństwie. Zrzeszył sobie wielu zwolenników, a na dokładkę ciągle czmychał Gołębią pod nosem. Ta sielanka mogłaby wciąż trwać, gdyby nie Shuu i jego obsesja na punkcie Kanekiego. To ostatecznie spowodowało wielką lawinę wydarzeń, która jednoznacznie prowadzi do upadku rodu.
Aogiri też wciąż coś knuje… tylko tym razem, tak naprawdę nie wiadomo, o co dokładnie im chodzi. Jakiś plan wcielają w życie, ale pozostaje pytanie – chcą zniszczyć osobowość Sasakiego, a może jednak go zgładzić?

Ten tomik napawa nas nową nadzieją. Kusi, zachęca, szczuje, zarzuca przynętę… i kończy się w najmniej odpowiednim momencie. Jest zdecydowanie za krótki i za nim zaczniecie go czytać (o ile jeszcze tego nie zrobiliście) polecam mieć w zanadrzu kolejną część. Nawet nie wiecie, jak bardzo opłakuje ten smutny moment rozstania z lekturą. Zapewne dopiero gdzieś w sierpniu będę mogła zapoznać się z numerkiem sześć – może lepiej o tym nie mówmy, bo się zaraz rozpłacze. Kocham te emocje i jestem stuprocentową masochistką, że tak samą siebie katuje, ale to wina mangi. I tu się właśnie kończy mój obiektywizm, bo nie jestem w stanie dostrzec żadnych wad w „Tokyo Ghoul:re”… 

No dobra, dosyć tego słodzenia. Jest jeden aspekt, który nie miłosiernie mi gra na nerwach, a mianowicie jest to jeden z bohaterów, a dokładniej Uri. Ten typek jest lekko skrzywiony (łagodnie mówiąc), wciąż coś kręci i ma obsesje na punkcie siły. Ja rozumiem trudne dzieciństwo w ciężkim do przetrwania świecie, ale cholera nigdy nie wiadomo, co mu strzeli do łba. Jest dwulicowy – jedno mówi, drugie myśli, trzecie robi. Momentami mnie przeraża, a do tego wszystkiego bardzo mi kogoś przypomina – w szczególności z wyglądu, bo charakter mimo tej zimnej pozy, która jest dosyć rozpoznawalna, to w wielu aspektach się różni. Taka wkurzająca podróbka. Choć tak patrząc na ogół postaci, to ciężko znaleźć tam kogoś normalnego, każdy jest w jakimś stopniu upośledzony na swój sposób. Już nie mówić o milionach kłamstw… o tak, kolejne kłamstwo zostało nam obnażone. Swoją drogą nie spodziewałam się tego.

Czy wam też się wydaje, że kreska, którą posługuje się autor, coraz bardziej się zmienia? Sasaki jest taki cukierkowy, delikatny jak porcelanowa laleczka. Pewne różnice w postaciach są widoczne gołym okiem. Niby wciąż jest ładna, ale… w pewien sposób ewoluuje. Jestem ciekawa, czy to jest świadomy zabieg, aby przedstawić zmiany w samych bohaterach albo to taka zasłona przed nadchodzącymi wydarzeniami… A może to tylko moje takie dziwne odczucia i doszukuje się czegoś, czego nie ma?

No cóż, poznaliśmy kilka odpowiedzi, o ile w ogóle można tak to nazwać. Decyzje zostały podjęte. Nie mówiąc już o tym, że po raz kolejny pojawiła się góra pytań i nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na kolejne tomiki… oby tylko tempo akcji znów nie zwolniło.



Moja ocena: 8/10
Liczba stron: 220
Data premiery: 15 kwietnia 2018
Wydawnictwo: Waneko



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze ! Każdy kolejny komentarz to większy uśmiech na mojej twarzy ! Przeczytałeś pozostaw po sobie ślad !
Podoba Wam się mój blog, dodajcie go do obserwowanych i bądźcie na bieżąco :) Natomiast jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało! Na wszystkie chętnie odpowiem.

Copyright © 2016 Recenzje Mystic , Blogger