Długo czekałam na to, by w moje ręce trafił kolejny tomik
Tokyo Ghoul:re, choć nie jestem z tego zadowolona, to w głębi ducha cieszę się,
że moje emocje mogły się uspokoić. Lektura siódmej odsłony mangi obfitowała w
elementy zaskoczenia, które rozbudziły moje czytelnicze ADHD. Gdybym w tamtym
momencie miała na półce więcej części tego tytułu do czytania, podejrzewam, że
pochłonęłabym je w ekspresowym tempie. Więc nie ma tego złego, co by na dobre
wyszło. Ochłonęłam i na spokojnie mogłam delektować się lekturą… Czas na
kontynuację wydarzeń, ostateczne starcie między Kanekim a Arimą!
Wybór został dokonany… nie ma już Haise, powrócił Ken
Kaneki.
Cele w Cochlei zostały otwarte, ghule uciekają, a BSG
rozpaczliwie próbuje opanować sytuację. Dyrektor więzienia już wie, że popełnił
ten sam błąd co jego poprzednik…
Arima i Kaneki wciąż walczą, żaden z nich nie zamierza się
poddać, oboje trzymają się postanowień, ale… ten pojedynek musi zostać
rozstrzygnięty! Zakończy się tylko wtedy, kiedy jeden z nich umrze…
Od tego momentu już nic nie będzie takie samo…
Pozorny spokój panujący w Tokio odszedł w zapomnienie…
Kto zapanuje nad tym chaosem?
Kto wygra to starcie?
Co jeszcze się wydarzy?