Poprzednia część - „Red Rising. Złota krew”, pozostawiła
mnie z wielkim niedosytem. Pojawiło się wiele pytań, a odpowiedzi zabrakło.
Ratunkiem dla ukojenia nerwów i zdobycia upragnionych informacji, miał być
kolejny tom. Jednak sami wiecie, jak to bywa z kontynuacjami serii, nie zawsze
są takie, jak być powinny. W szczególności dotyczy to „drugich części”. Bardzo
często są tylko cieniem swoich poprzedniczek. Bałam się, że w tym przypadku
może być tak samo. Wręcz to czułam. Po dość przeciętnych wrażeniach z początków
lektury, nie ma w tym nic dziwnego. A jak było faktycznie? Czego można się
spodziewać po „Red Rising. Złoty syn”?
Kiedy jesteś już tak wysoko, tak blisko celu i nagle spadasz
na dno, nic już nie jest takie samo. Osiągnięcie celu było tak blisko, a nagle
jest tak daleko. Jesteś w stanie postawić wszystko na jedną kartę, aby
przywrócić się na dawną pozycję. Od tego przecież zależy twoja misja.
Darrow boleśnie traci swoją pozycję. A jego los jest
niepewny. Rodzinna Bellona zrobi wszystko, aby zakończyć jego żywot. Świat
Złotych jest bezlitosny. Nie ma miejsca na przegranych, tak samo jak nie ma
przyjaźni. Pozostają tylko sojusze, kruche jak lód.
Teraz przyjaciele stają się wrogami, a śmiertelni wrogowie
sojusznikami. Darrow przekona się o tym na własnej skórze.
Czy uda mu się odbić od dna i odzyskać utraconą pozycję? A
może porzuci swoją misję? Którą wybierze drogę – walka o wolność czy nowe
lepsze Złote życie?
„Hic sunt leones.
Tu są lwy.
- Nero au Augustus”
Rzadko kiedy zarywam noce aby czytać książkę. Niektóre
lektury są warte poświęceń, ale w moim przypadku zawsze wygrywa rozum, który
mówi mi abym poszła spać. Ranek będzie bezlitosny. Obowiązki i dzieci są
ważniejsze niż czytanie. Niekiedy przestaje słuchać własnego rozumu, bo lektura
jest tak absorbująca, że powtarzam tylko słowa, które zna każdy książkoholik – „Jeszcze tylko jeden rozdział”. Tak było
w tym przypadku. Nie było mowy żebym oderwała się od tej książki. Pierwsza
część była tylko rozgrzewką w porównaniu do tego, co tym razem przygotował dla
nas autor. Od samego początku nie można się nudzić. Cały czas coś się dzieje.
Akcja pędzi, pochłania czytelnika i zostawia go dopiero na ostatniej stronie i
to w dodatku z rozdziawioną buzią.
„Jeżeli jesteś lisem, udawaj zająca.
Jeżeli jesteś zającem, udawaj lisa.
- Lorn au Arcos”
Darrow się zmienił. Nie tylko fizycznie ale także mentalnie.
Świetnie odnajduje się w Złotym świecie. Wszystkie różnice i odstępstwa w jego
zachowaniu już dawno zostały wyeliminowane. Jest bezlitosny, a krwi na jego
rękach wciąż przybywa. To nie tylko krew wrogów, ale także osób postronnych i
przyjaciół. Jedyne czego mu brakuje to umiejętności czytania ludzkich emocji.
Nie radzi sobie z ludźmi, często ich nieświadomie rani, choć wcale tego nie
chce, a to prowadzi do poważnych konsekwencji. Jego wybory nie zawsze są
słuszne, co przysparza mu wiele problemów, a sen z powiek spędza mu rodzina
Bellona. To na nich przede wszystkim się skupił, cała reszta przestałą się
liczyć, przez co coraz bliżej do jego zguby.
„Kiedy pada Stalowy Deszcz, bądź odważny. Bądź odważny.
- Lorn au Arcos”
„Złoty Syn” to książka, która wzbudza wiele emocji, które są
niczym tornado. Nie ma mowy o tym, aby być obojętnym na to, co się dzieje.
Każde wydarzenie, a jest ich sporo, przeżywa się wraz z bohaterem. Czasami
można odnieść wrażenie, że samemu przeniosło się w ten bezlitosny świat. Czytelnik
zostaje obezwładniony, „wbity w fotel”. Intrygi, zdrady, krew jest tego jeszcze
więcej, niż wcześniej. Każdy element został dopracowany do maksimum możliwości.
Nawet nie można się do niczego przyczepić. A zakończenie jest powalające.
Szokujące, nie do uwierzenia. W żaden sposób nie można się tego spodziewać. A
co gorsza na trzecią część trzeba będzie poczekać. Będzie to bardzo trudne, bo
autor zrobił wszystko aby czytelnik nie mógł spokojnie spać tylko się zadręczał
pytaniem – „I co dalej?”.
„Wspinasz się tak wysoko, że upadniesz w błoto.
- Karnus au Bellona”
Autor podniósł sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Nie wiem, czy
kolejna część będzie w stanie pobić ten tom. Choć patrząc na możliwości pisarza
i na to, co nam teraz zaprezentował – wszystko jest możliwe. Wcale bym się nie zdziwiła,
gdybym kolejny raz, została „zmiażdżona” przez niego. Już teraz ciężko mi
zapomnieć o świecie przez niego wykreowanym. Cały czas łapie się na tym, że
wracam myślami do książki. Trzeba mieć niesamowity talent, aby wymyśleć taką
historię. Tyle szczegółów, nowe światy, pojęcia, a przede wszystkim technologia
i sposób przeżycia w kosmosie, to coś czego nie można napisać na kolanie.
Trzeba precyzji, pomysłu i wiele szlifowania, aby wszystko było przekonująca.
Żeby nie było nic, do czego można było się przyczepić i powiedzieć, że nawet w książce
jest to niewiarygodne. Wystarczył jeden mały błąd, a wszystko byłoby do
niczego.
Żałuję tylko, że czas spędzony na lekturze tak szybko minął.
Będzie mi brakowało moich ulubionych bohaterów. W szczególności, że ich los
jest tak niepewny.
Moja ocena: 9/10
Liczba stron: 512
Data premiery: 19 listopad 2015
Wydawnictwo: Drageus Publishing House
Nie czytałam tej serii, ale z zapartym tchem czytałam Twoją recenzję! Jej. Tyle emocji się przez nią przelewa, że szok! Tornado, utożsamianie się z bohaterami, skoro nie mogłaś się oderwać, to łooo ;)! Biorę, biorę w ciemno!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Kochana ;)
Polecam i życzę miłej lektury :)
Usuń