„Prawie o północy” to książka, której się nie spodziewałam.
Byłam pewna, że już więcej nic nie pojawi się, jeżeli chodzi o „Wodospady
cienia”. A tu takie ogromne zaskoczenie. Dlatego z wielkim entuzjazmem
zabierałam się za jej czytanie. Tym bardziej że oba cykle będę wspominała
jeszcze przez długi czas, bo bardzo zżyłam się z bohaterami i trochę mi bez
nich smutno. Oprócz tego byłam ciekawa, co autorka chce nam jeszcze pokazać, bo
już chyba wszystko zostało powiedziane, a może jednak się mylę? No cóż, trzeba
było jak najszybciej rozwiązać tę zagadkę…
Ukryte przed światem
Wodospady Cienia są tajną szkołą z internatem dla istot nadnaturalnych. Ale dla
czwórki bardzo różniących się od siebie nastolatków to znacznie więcej niż
tylko szkoła, to miejsce, w którym rozstrzygną się ich losy. Krnąbrna wampirzyca
i wredna wilkołaczyca, które zupełnie nie mogły znaleźć sobie miejsca w
świecie, czarownica kompletnie załamana tym, że jej zaklęcia nie działały
zgodnie z zamierzeniem, i pewien przystojny nowy mieszkaniec obozu, któremu
wbrew przeciwnościom udało się skraść czyjeś serce.
Pięć najnowszych
opowieści przedstawia nieznane dotąd losy Delli Tsang, Frederiki Lakoty,
Mirandy Kane i Chase'a Tallmana. Ich przeszłość, nim trafili do obozu w
Wodospadach Cienia, i to, jak odnaleźli się w życiu.