„Alive. Żywi” to kolejna propozycja od Wydawnictwa Feeria
Young. Wprawdzie nie byłam przekonana do tej pozycji, ale postanowiłam dać jej
szansę. Od samego początku w tej książce było coś, co mnie do niej przyciągało.
Nie wiedziałam czego, będę mogła się po niej spodziewać, cały czas się
zastanawiałam, co autor będzie chciał czytelnikowi pokazać. I właśnie ta
ciekawość zwyciężyła z moim zdrowym rozsądkiem, który mówił, abym sobie ją
odpuściła. Teraz wiem, że byłby to duży błąd, bo mimo moich obaw, lektura zawładnęła
moim sercem i umysłem. Jesteście ciekawi, dlaczego tak się stało?
Budzisz się, jesteś przekonany, że jesteś we własnym łóżku i
dziś są twoje dwunaste urodziny. Jednak coś jest nie tak. Twoje łóżko to
trumna, jesteś w niej zamknięty i nikt nie słyszy twoich krzyków…
Ich przebudzenie, tak właśnie wygląda. Niewiedzą kim są,
niewiedzą jak się nazywają, a nawet, dlaczego znaleźli się w tym miejscu.
Znajdują korytarz, potem następny i następny…
Jednym ich celem jest, wydostanie się z tego dziwnego miejsca.
Jednak najpierw muszą znaleźć wodę i żywność, choć wydaje się to absurdalne, że
coś w ogóle znajdą.
To miejsce jest przerażające, ponure i dawno zapomniane. I
pachnie śmiercią…
„Ściskam w garści coś mokrego i śliskiego – zimnego, wijącego się węża.
Próbuje mi się wyśliznąć, ale mam go i już nie puszczę. Jednym szarpnięciem
pakuję go sobie w usta i zagryzam. Okropny smak, ale zaciskam zęby z całej
siły, aż do bólu szczęk. Rzucam głową, zagryzam jeszcze mocniej – czuję jakieś
chrupnięcie.
Wąż wiotczeje. Odrzucam go na bok, pluję, próbując pozbyć się
paskudnego smaku z języka.”
Nareszcie mogłam przeczytać książkę, która wywołała we mnie
tornado emocji. Już dawno się tak nie bałam, tylko czytając. Wyobraźnia cały
czas płatała mi figle i czasem miałam przez to wrażenie, że zamiast czytać,
oglądam film. A ja bardzo nie lubię filmów grozy, choć książki najczęściej mnie
irytują, ta sprawiła, że było całkiem inaczej. A co najlepsze w tym wszystkim,
bałam się zamknąć oczy i zasnąć (tak czytałam książkę przed snem i chyba nie
był to najlepszy pomysł). „Alive. Żywi” Od pierwszej strony mocno usadowiła się
w mojej głowie, nawet na chwilę nie mogłam o niej zapomnieć, w szczególności,
że autor przygotował naprawdę dobrą fabułę, która jest dosyć nieprzewidywalna.
„Jeśli uciekniesz, twój wróg będzie cię ścigać. Zabij swojego wroga, a
wtedy już zawsze będziesz wolna.”
Na początku jest ich sześcioro. Każde z nich jest
zdezorientowane. Szukają w swojej głowie czegoś, co mogłoby doprowadzić ich do
rozwiązania. Jednak nic tam nie ma – jedynie wspomnienie o tym, że dziś mają
dwunaste urodziny, ale nie wyglądają jak inne dzieciaki w tym wieku – ich ciała
są już dorosłe. Ich zachowanie jest dziecięce, ale muszą zmierzyć się z czymś,
czego nie rozumieją, a to prowadzi do sprzeczek i jeszcze większej
dezorientacji.
„Oczy już mnie nie pieką. Już nie zachodzą mi łzami. Widzę teraz resztę
pomieszczenia.
Jest w nim jeszcze jedenaście trumien. Dwa równoległe rzędy, w każdym
sześć trumien ułożonych wzdłuż, jedna za drugą.”
Do tej pory jeszcze się chyba nie spotkałam z taką fabułą. W
szczególności, że jest to typowa dystopia z elementami since-fiction dla
młodzieży. Choć może czasami wydawać się bardzo nużąca, bo przez większość
książki bohaterowie tylko idą, ale jest w tym coś szczególnego, co wzmaga tylko
i wyłącznie ciekawość. Nie mniej jednak jest w tym coś, co mnie napawało
strachem. Ciemne tunele, trumny i dużo przerażających opisów. Dopiero pod
koniec książki zaczyna się bardzo dużo dziać. Wtedy wszystkie elementy
zaczynają się układać w jedną całość, choć cały czas podczas czytania chodziła
za mną jedna myśl, która było bardzo trafna. Autor skutecznie próbował
wprowadzić czytelników w błąd. Sprawił, że żadne rozwiązanie wydawało się nie
pasować do całości. A im dalej się brnęło, tym więcej pojawiało się
komplikacji.
„Po białej koszulce Younga rozlewa się jaskrawa czerwień. Spływa
głównie w dół, ale podchodzi też w górę, przesączając się wilgocią przez
materiał.
Nawet nie poczułam, jak ostrze wchodzi w ciało. Naprawdę nie. Nagle po
prostu w nim tkwiło, już w środku, jakby miał je w sobie od początku.”
Autor stworzył masę postaci, która może wydawać się
przytłaczająca. Do każdej z nich dopisał początkowo po jednej z cech
charakteru, dopiero z czasem, z każdym kolejnym korytarzem i kolejną odsłoniętą
kartę tej historii, poznajemy ich dalsze oblicze – a oni w tym momencie poznają
siebie. Najbardziej skupił się na bohaterce, za która podążamy. Od samego
początku znamy każdą jej myśl, widzimy, jaka jest i jak szybko się zmienia. Em,
bo to o niej mowa jest bardzo ciekawym przewodnikiem, który nie pozwala nudzić
się czytelnikowi. Tak naprawdę, gdyby nie ona, to nie wiem, czy udałoby mi się
przeczytać tę książkę. Ta dziewczyna po prostu mi się podoba, od początku była
inna, zadziorna. Przynajmniej nie jest nijaka, jak nie raz to bywa w takich
przypadkach.
Scott Sigler bardzo mnie zaskoczył i zachwycił. Nie mogę się
doczekać kolejnego tomu, który mam nadzieję, że zrobi na mnie równie dobre
wrażenie. Mam nadzieję, że autor nie pójdzie w utarte schematy dla tego typu
powieści, choć pewne oznaki tego zjawiska można już zauważyć, ale pewnie i w
tym przypadku dopiero po jakimś czasie odkryje swoje pomysły, które dla nas
przygotował.
Scott Sigler jest
autorem piętnastu powieści, sześciu nowel i dziesiątków opowiadań, notowanych
na listach bestsellerów „New York Timesa”. Jest też współzałożycielem
wydawnictwa Empty Set Entertainment, w którym publikuje swoją serię książek z
cyklu Galactic Football League. Mieszka w San Diego w Kalifornii.
Moja ocena: 9/10
Liczba stron: 384
Data premiery: 2 czerwca 2016
Wydawnictwo: Feeria Young
Jestem bardzo ciekawa tej lektury, a po Twojej recenzji widzę, że warto skusić się na nią
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej książce, ale ta recenzja bardzo mnie zaciekawiła! W jakiś sposób ta książka kojarzy mi się z "Więźniem labiryntu" - chociaż nie mam pojęcia dlatego ;)
OdpowiedzUsuń