O tej książce było głośno, jest głośno i jeszcze długo
będzie się o niej mówić. Pozostaje tylko jedno pytanie – dlaczego tak wiele
szumu jest wokół tej pozycji? Co takiego ma w sobie, że czytelnicy pokochali ją
i wychwalają ją cały czas? Nawet nie wiecie jak mnie zżerała ciekawość, ale
musiałam cierpliwie czekać, aż lektura trafi w moje ręce. Wszystkie pozytywne
recenzje, nie ułatwiały mi, tego zadania. I ten ciągły brak czasu na cokolwiek.
Mogę stwierdzić, że pojawiały się same czynniki, które były tylko i wyłącznie,
przeciwko mnie. Ale dość użalania się nad sobą. Czas pokazać wam moją opinię o
„Maybe Someday” .
On, Ridge, gra na
gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy
zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej
poznać. Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym
związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin.
Wkrótce tych dwoje
odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo
złamać czyjeś serce...
"Maybe
Someday" to opowieść o ludziach rozdartych między „może kiedyś” a „właśnie
teraz”, o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym
ciałem.
Niektórym może się wydawać, że to książka, jak każda inna.
Niczym się nie wyróżniająca historia, z czytanym tak wiele razy, oklepanym
schematem. Jestem ciekawa ile tak osób myśli, a co ważniejsze jak wielu jest w
błędzie. Ta historia jest piękna, cudowna, ekscytująca. Brakuje mi słów aby
opisać to co czułam, gdy ją przeczytałam. Wszystkie słowa stały się banalne,
bez znaczenia. Aby zrozumieć o czym pisze, trzeba najpierw przeczytać tę
pozycję. Już dawno nie miałam takiego mętliku w głowie. Zostałam rozłożona na
łopatki, obdarta z wszelkich złudzeń i wielokrotnie doprowadzona do łez. Przy
takiej burzy emocjonalnej, nie łatwo jest przejść obojętnie.
Sydney i jej poukładane życie legło w gruzach. Wszystko
zostało wywrócone do góry nogami, pozbawiając ją złudzeń o wyidealizowanym
obrazie tego, co działo się wokół niej. Została z niczym. Jedyne czego jej nie
brakuje to optymizmu. Mimo całej tej sytuacji jest silna na swój sposób, choć
bardzo często kieruje się emocjami, które nie są najstabilniejsze.
Ridge to chłopak o wielkim talencie, choć sam myśli, że to
wyłącznie zasługa ciężkiej pracy. Dodatkowo jest chodzącym ideałem –
przystojny, dobrze zbudowany z czarującym uśmiechem. A gdy gra na gitarze, nic
więcej się nie liczy. Niestety, dość często zapomina informować o bardzo
istotnych faktach.
To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Colleen
Hoover, więc myślałam, że wiem czego mogę spodziewać się po jej twórczości.
Oczywiście byłam w błędzie. Autorka zaskoczyła mnie pod każdym możliwym
względem. Pokazała prostą życiową historię, która wstrząsnęła mną dogłębnie.
Wszystkie emocje przelane przez nią na strony tej powieści, przyspieszały bicie
mojego serca. Na początku próbowałam z tym walczyć, ale bardzo szybko poddałam
się tym uczuciom. Skupiłam się na czytaniu i płynęłam wraz z tą wielką falą,
atakującą jak tsunami. Zatraciłam się w tym wszystkim, a to spowodowało, że
kiedy znalazłam się na ostatniej stronie, nie mogłam się otrząsnąć. Zostałam ze
zranionym sercem, zastanawiając się dlaczego tak szybko ta historia się
skończyła.
„Maybe Someday” czyta się emocjami, duszą i sercem. Nie
zastanawia się nad względami poprawności lektury. Żadne niedociągnięcia, skazy
czy rysy, nie są w stanie się przebić przez słowa. Bardzo ciężko spojrzeć
obiektywnie, wznosząc się ponad emocje. Autorka wielokrotnie manipuluje
czytelnikiem, zapędzając go w ślepe uliczki. Nie wiedziałam co mam o tym
myśleć, zmieniałam wielokrotnie zdanie, tracąc nadzieję że jestem w stanie
cokolwiek przewidzieć . Czułam się bezsilna i niestety, bardzo często musiałam
sobie przypominać, że nie mam na nic wpływu, mogę być tylko widzem, nikim
więcej.
Moja ocena: 9/10
Liczba stron: 13 maja 2015
Data wydania: 440
Wydawnictwo: Otwarte
Cudowna. Jest to jak dla mnie najlepsza książka tej pisarki :) Choć nie wracam do przeczytanych powieści do tej kiedyś powrócę.
OdpowiedzUsuńCudowna... Nic więcej mówić nie trzeba...
UsuńTak, to prawda, ta książka jest naprawdę wyjątkowa. :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się :)
UsuńWedług mnie "Maybe Someday" to najlepsza książka Colleen Hoover, przynajmniej z tych wydanych w Polsce. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak pięknie opisaną muzyką i z historią, która jest w stanie tak głęboko poruszyć.
OdpowiedzUsuńBooks by Geek Girl
Ja również nie przypominam sobie innej takiej książki...
Usuńjest wyjątkowa, ale bardziej podobało mi sie "Hopeless" i "Losing hope". Zakończenie mnie bardzo zdenerwowało, tak samo jak zachowanie głównego bohatera :)
OdpowiedzUsuńzostaję na dłużej :)
"Losing Hope" jeszcze nie czytałam. Jakoś boje się, że się rozczaruje (ta sama historia innym oczami, no nie wiem). Na razie nie będę sobie psuła obrazu, który pozostał mi po "Hopeless".
UsuńZgadzam się, że jest to książka dobra. Ale niestety, dużo lepsza jest "Hopeless". Zgadzam się z przedmówczynią. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA dla mnie są obie równie dobre :)
UsuńWciąż nie wiem, czy to dla mnie..
OdpowiedzUsuńDlaczego?
Usuń