Urządziłam sobie weekendowy maraton z Mercy, by nadrobić
zaległości, a raczej tak jakoś samo wyszło, że z jednej książki zrobiły się
trzy, a z piątku niedzielny wieczór. Niby byłam obecna, a jednak chyba coś
przegapiłam… leniwy weekend, deszcz i wszechobecna szarość za oknem tylko
zachęcały do leżenia pod ciepłym kocykiem i przenoszenia się do fikcyjnego
świata. Skoro pogoda sama mnie zachęcała, bym dała się porwać lekturze, nie
zamierzałam się temu opierać. Praca mogła poczekać, zajęcia domowe również. Nic
nie stało na przeszkodzie, by chwilę się zrelaksować i oderwać od
rzeczywistości. Ale, czy czytanie trzech części z rzędu to był dobry pomysł?
Mercy zaczyna panikować przed ślubem… boi się matki, a ona
tylko pogarsza sytuację, wymyślając coraz to nowsze „ozdobniki” ceremonii. Tym
razem padło na motyle i balony, a Mercy w nagłym przypływie paniki postanowiła
po cichu i na własnych zasadach dotrzeć do ołtarza.
Jednak uroczystość znów ją zaskoczyła, tak samo, jak miesiąc
miodowy…
Ciche i odludne miejsce. Idealne na miesiąc miodowy, gdzie
nikt nie będzie przeszkadzał nowożeńcom…
Ale czy aby na pewno?
Kłopoty znów odnalazły panią mechanik! Tym razem, aby
przetrwać, będzie musiała sprzymierzyć się z innymi zmiennokształtnymi, a w
szczególności z jednym… kojotem!
Kolejne zło nadciąga!
Żeby nie było nudno, życie Mercy po raz kolejny musi zostać
skomplikowane. Nawet zwykły miesiąc miodowy musi obrócić się w katastrofę i
walkę o przetrwanie. Nie, żeby mnie to nudziło… wręcz przeciwnie! Nieźle się
bawiłam, kiedy to Adam i Mercy byli zdani praktycznie tylko na siebie. Ale w
tle pojawiły się nowe postacie, które dostarczyły nam ciekawych informacji, w
szczególności o pochodzeniu samej głównej bohaterki. Kojot sieje chaos i nie
lubi, kiedy jest nudno. Ciągle wpada w tarapaty, ale zawsze się z nich jakoś
wykręci. Przynajmniej takie jest założenie…
„Ale to tylko pokazuje, że bez względu, jak długo się żyje, życie wciąż
może zaskoczyć.”
Do tej pory znaliśmy tylko jednego zmiennokształtnego, który
nie wiedział nic o swoim pochodzeniu i innych istotach jego pokroju. Wciąż
owiane mgłą tajemnicy stworzenia, w końcu zaczynają odsłaniać swe istnienie.
Jest ich więcej i byli praktycznie na wyciągnięcie ręki… kilkaset mil dalej.
Tym dziwnym zrządzeniem losu, a dokładniej wmanewrowaniem przez nieludzi, Mercy
trafia na swoich, ale to nie jest towarzyskie spotkanie. Nie ma czasu do
stracenia, trzeba pokonać zło, które czai się w rzece. A jak wiadomo, w wodzie
wilkołaki są bezużyteczne… Mercy znów musi być bohaterką, nawet za cenę
własnego życia.
„- Darłaś koty z sąsiadem - dorzucił Adam łagodnie - i obserwowałam go,
kiedy nie patrzył. Bo wiesz, czasami, szczególnie podczas pełni, zapominał, że
widzę w ciemnościach, i biegał przed domem nago.”
To jedna z tych części, gdzie sielanka szybko zamienia się w
bardzo paskudną historię, gdzie trupy pojawiają się co kilka stron. Nie trzeba
nawet wspominać o potężnych istotach, które tylko czekają, by skrócić cię o
głowę. Jest niebezpiecznie i nie można liczyć na niczyją pomoc. Emocje sięgają
zenitu, a łzy wzruszenia zbierają się pod powiekami. Przynajmniej z założenie,
bo mi do łez było daleko… choć sama sobie się dziwię. To wręcz do mnie
niepodobne. „Piętno rzeki” daje nam niezły wycisk i zwiastuje coraz
potężniejsze istoty, które staną na drodze naszych bohaterów. Byłoby zbyt
łatwo, gdyby wrogiem wciąż pozostawały jakieś wampiry albo nieludzie.
„-Nie ma innych takich jak ja - zaperzył się. - Nikogo tak przystojnego
czy silnego. Ani mądrego lub zdolnego. Nikt nie jest bohaterem tylu legend. No
i nikt poza mną nie przyniósł ludziom ognia, żeby mogli piec swoje mięso i
ogrzewać się zimą.[...]
No, coś w tym rodzaju. Ja jestem Kojotem doskonałym. Pierwowzorem
wszystkich kojotów. Ideą. Ty natomiast jesteś moim odwzorowaniem.
-Powinieneś nazywać się Narcyz. Szkoda, że to nie ty jesteś naszym
przeciwnikiem. Wystarczyłoby ci pokazać lustro, a utknąłbyś przy nim
podziwiając siebie.”
„Powrót do korzeni”, czyli spotkanie z innymi
zmiennokształtnymi, to był jeden z najlepszych wątków tej historii. I choć nasz
główna bohaterka nie zyskała dzięki temu żadnych potężnych mocy, było to
całkowicie satysfakcjonującym obrazem. Doprawcie to nutką grozy i wibrującym
echem nadchodzącej śmierci, a uwierzcie mi, nie będziecie umieć oderwać się od
lektury. I dlatego tak uwielbiam tę serię – jest lekka, ale potrafi nam dopiec,
kiedy potrzeba. Nie zniechęca czytelnika, mimo że to już szósty tom i mam
nadzieję, że tak pozostanie do samego końca.
Moja ocena: 8/10
Liczba stron: 400
Data premiery: 20 lutego 2015
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze ! Każdy kolejny komentarz to większy uśmiech na mojej twarzy ! Przeczytałeś pozostaw po sobie ślad !
Podoba Wam się mój blog, dodajcie go do obserwowanych i bądźcie na bieżąco :) Natomiast jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało! Na wszystkie chętnie odpowiem.