Rzadko kiedy sięgam po powieści obyczajowe, zdecydowanie
pragnę większych emocji, które dostarczają mi książki z gatunku fantasy.
Czasami jednak robię wyjątki dla dobrze znanych mi autorów, a taką autorką jest
Aneta Krasińska. Czytałam już dwie lub trzy lektury spod jej pióra i zawsze
potrafiła dotrzeć do mojego czytelniczego serca. Dlatego, kiedy otrzymałam
propozycję zrecenzowania kolejnych dwóch tytułów, które napisała, nie wahałam
się ani chwili, przecież takiej okazji nie można zmarnować, a czasami jakaś
odskocznia, która zaprowadzi nas do innego gatunku, jest potrzebna. Czy tym
razem autorka również mnie oczarowała?
Trzy kobiety w różnym wieku. Trzy pokolenia zmagające się ze
swoimi problemami. Z pozoru nic ich ze sobą nie łączy, a jednak los lubi płatać
figle…
W życiu Kaliny niczego nie brakuje, lecz tylko z pozoru...
kochający mąż, wymarzona praca i własny dach nad głową. Jednak jest jedno małe
marzenie, które bardzo chciałaby spełnić. Do pełni szczęścia brakuje jej tylko…
Lena to nastolatka, która pomimo swojego młodziutkiego wieku
została bardzo poturbowana przez życie. Skrzywdzona emocjonalnie,
niedowartościowana, nieposiadająca wiary w swoje możliwości staje się łatwym
celem do wykorzystania…
Elżbieta mimo swojego dojrzałego wieku błądzi we mgle niczym
dziecko. Przeszłość wciąż odciska na niej piętno, a ona sama nie potrafi sobie
poradzić z własnymi demonami. Jedna decyzja odcisnęła na niej zbyt wielkie
piętno. Czy będzie w stanie sobie poradzić i zrobić krok naprzód?
Co łączy te trzy kobiety?
Jak los zdołał je połączyć?
Siedem dni z życia trzech różnych kobiet zmagających się z
różnymi demonami. Niby nic niezwykłego, ale lektura pochłonęła nie do tego
stopnia, że praktycznie zarwałam noc, by ją dokończyć. Zdecydowanie była tego
warta. Mimo wszystko najbardziej z tego wszystkiego intrygowała mnie historia
Elżbiety, która i tak nie została nam do końca zdradzona. Pozostały pewne
niedomówienia, które pozwalają czytelnikowi domyślać się, dlaczego demony
przeszłości dręczą ją do tego stopnia, że mimo upływu tylu lat nie zdołała się
podnieść i otrząsnąć po minionych wydarzeniach. No cóż, na wszystko przyjdzie
pora…
„Każdy dzień to zmaganie człowieka z przeciwnościami losu. Jego
marzenia i rozterki przeplatają się ze sobą, tworząc ciasno splecioną
pajęczynę, która sprawia, że chce się żyć i wciąż podążać do celu. Czasem
jednak pajęczyna zaczyna się rwać, a jej naprawa wymaga niebywałej zręczności i
ogromu chęci.”
Kalina to wesoła trzydziestolatka, która spełnia się w roli
nauczycielki najmłodszych dzieciaczków, które uczęszczają do przedszkola. To
właśnie praca daje jej możliwość oderwania się od rzeczywistości i problemów,
bo w domu nawet sen nie przynosi jej ukojenia. Gdyby nie wsparcie męża, już
dawno postradałaby zmysły. On jest jej kotwicą, jej kołem ratunkowym, który
mimo wszelkich przeciwności wciąż ją wspiera. Taki mężczyzna to skarb. Ona sama
posiada tylko jedno marzenia, które usilnie stara się spełnić. Przypłaca to
ogromnym stresem i koszmarami sennymi. Lada moment nie tylko odbije się to na
jej wadze, ale także na zdrowiu… Czy tym razem pojawi się iskierka nadziei, że
coś się zmieni?
Za nim zaczęłam pisać tę recenzję, zerknęłam sobie na opis,
który jest na okładce… i szczęka mi opadła. Proszę, nie róbcie tego błędu i nie
czytajcie go przed przeczytaniem tej pozycji. Jest tam coś, co wprawionemu
książkoholikowi może odebrać radość z czytania. To takie moje małe ostrzeżenie
i drobny minus dla Wydawnictwa, które zbyt bardzo zaszalało.
Wracając do lektury, jest ona nie tylko relaksującą
odskocznią, a czymś więcej, co pozwala czytelnikom, kroczyć wraz z bohaterkami
i razem z nimi przeżywać emocje. Z początku może nie do końca rozumiemy, co się
dzieje, ale szybko można połączyć drobne elementy układanki, które w subtelny
sposób są nam podrzucane. Każda z tych historii jest na swój sposób tragiczna,
a łączy ich jeden wspólny mianownik. Widzimy również różne podejście do tej
„sprawy” i konsekwencje, jakie się z tym wiążą. Smutny obraz szarej
rzeczywistości. No cóż, brutalnie, ale za to bardzo prawdziwie i dosadnie.
Autorka w genialny sposób wykreowała swoje bohaterki.
Podczas lektury czuje się, jakby miało się do czynienia z kobietami, które
mieszkają z nami w jednym budynku. Tak jakby właśnie się przed nami otwierały i
zdradzały swoje sekrety, które w jakiś sposób powodują u nas szok,
konsternacje, zdziwienie, niedowierzanie, współczucie i masę innych szalejących
uczuć. Osiągnąć taki dobitny przekaz jest naprawdę bardzo trudno, dlatego w
pełni podziwiam pisarkę, że tego dokonała. I mam cichą nadzieję, że to nie był
zwykły przypadek… choć patrząc na progres, który wykonała autorka, myślę po
prostu, że jeszcze nie raz zaskoczy nas swoimi umiejętnościami pisarskimi.
Szczerze mówiąc, cieszę się, że na mojej półce leży kolejny
tom tej serii, która nosi nazwę „Małe tęsknoty”, bo ciekawość zżera mnie od
środka. Epilog nie pozostawia złudzeń i przynajmniej dla mnie był zaskoczeniem.
Nie spodziewała się, że autorka będzie chciała zakończyć to w taki sposób, ale
jest to według mnie, to bardzo ciekawe rozwiązanie, które mimo wszystko
pozostawia wiele możliwości, a także zmusza do wielu refleksji, a nawet łez.
Szczęśliwym zakończeniem nie można tego nazwać. Przyznaje się bez bicia, moja
czujność została uśpiona, ale może to wina później godziny… to całkiem możliwe.
Powiem tak: zżyłam się z tymi trzema kobietami, przejęłam
się ich losem, jestem ciekawa jak ich życie się potoczy i gorąco im kibicuje!
Moja ocena: 8/10
Liczba stron: 320
Data premiery: 24 październik 2017
Wydawnictwo: Replika
Cieszę się, że powieść wzbudza tyle refleksji i daje porządnego kuksańca tym, którzy wątpią w literaturę obyczajową ;)
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja :)
OdpowiedzUsuń