Po ostatniej książce Kasie West byłam mocno zawiedziona.
Była zdecydowanie słabsza niż poprzednie, które czytałam, ale gdy tylko ukazała
się kolejna zapowiedź powieści spod jej pióra, byłam zachwycona i chętna na
nową przygodę. W końcu to autorka, która swoją twórczością podbiła już wiele
serc, a ja czasem potrzebuje czegoś lekkiego do czytania. Szczerze mówiąc, nie
nastawiałam się na nic wielkiego. Podeszłam do tej lektury całkowicie bez
żadnych oczekiwań. Chciałam się cieszyć chwilą spędzoną na czytaniu. Czy Kasie
West tym razem podbiła moje czytelnicze serduszko, czy znów boleśnie je
zdeptała?
Żegnaj szkoło! Witajcie wakacje!
Siedemnastoletnia Abby ma przed sobą całe lato i wszystko
byłoby w porządku, gdyby nie to, że jej paczka przyjaciół się wykruszyła,
zmuszona do wakacyjnych wyjazdów. Został jej tylko Cooper, ale… rok wcześniej
wyznała mu miłość, lecz on zbył ją śmiechem.
Jej tata jest gdzieś daleko. Mama boi się wychodzić z domu i
udaje, że nie ma z tym żadnego problemu. Został jej tylko sarkastyczny dziadek…
Tego lata Abby zamierza spełnić swoje marzenie o wystawieniu
własnych obrazów w miejscowej galerii, ale… podobno mimo znakomitej techniki,
brak im głębi i uczuć.
W takich okolicznościach Abby postanawia nabrać nowych
doświadczeń, by jej obrazy mogły być dojrzalsze. Aby sobie pomóc, tworzy listę
zadań. Każde zadanie to nowe emocje to nowe spojrzenie na świat. Ale czy to
wystarczy?
Jedenaście zadań (a właściwie to dziesięć, bo jedno ma już
zaliczone) i zdecydowanie zbyt mało czasu, by w taki ekspresowym tempie zacząć
przelewać uczucia w obrazy… żeby być prawdziwą artystką, być może zwykła lista
nie wystarczy, może trzeba będzie zmienić siebie.
Kasie West po raz kolejny zawładnęła moim sercem. Sprawiła,
że nawet ten okropny ból głowy odszedł w zapomnienie, a ja w spokoju mogłam
śledzić losy bohaterów. A oderwanie od lektury graniczyło z cudem… tak,
zdecydowanie przepadłam i nawet, zamiast grzecznie położyć się wcześniej spać,
bo rano trzeba było wstać, siedziałam, póki nie znalazłam się na ostatniej
stronie. Wiem jedno, to była chyba najlepsza powieść autorki! Wcześniejsze
pozycje, wypadają słabiej w porównaniu do tej. I tak naprawdę sama nie wiem,
jaka jest tego przyczyna. Owszem, wszelkie schematy, które stosuje pisarka,
możemy znaleźć również tutaj, ale tym razem było inaczej. Pojawiło się więcej
niepewności, nie do końca wszystko było oczywiste, a przede wszystkim fabuła
bardziej się skupiała na innych rzeczach, delikatnie spychając wątek miłosny na
boczny tor.
„Ćśś. – Z jakiegoś powodu wolałam obserwować to w ciszy. Musiał wyczuć,
że mówię poważnie, bo już się nie odezwał i oboje tylko siedzieliśmy, chłonąc
ten widok. Najpierw pojawiły się promienie – wyciągnęły się na skraju góry,
wyglądając teraz tak, jakby stawała w ogniu. A potem powoli, milimetr po
milimetrze, zaczęło pokazywać się samo słońce. Sprawiało wrażenie mniejszego,
niż się spodziewałam, ale im wyżej się podnosiło, tym bardziej jaśniało niebo.
Pierwszy raz, odkąd się tu znaleźliśmy, usłyszałam nad nami świergot ptaków.
Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby świat tak nabierał życia.”
Abby to dziewczyna, która zdecydowanie nie lubi zmian. Lubi
rutynę i równowagę. Jej świat musi być bezpieczny i przewidywalny. Każde
odchyły od tej normy, szybko muszą być naprawiane. Z jednej strony nic w tym
dziwnego nie ma. Nie każdy lubi szaleństwa, wygłupy, czy zmiany… mimo młodego
wieku można być odpowiedzialnym i widzieć różne zagrożenia. Nowe i nieznane,
nie znaczy lepsze, stare i dobrze znane, nie znaczy złe. Jej osobowość
równoważy Cooper. On jest nieustraszony, beztroski i zdecydowanie szalony.
Jeździ quadem, startuje w zawodach. Dusza towarzystwa, która nie potrafi
usiedzieć w jednym miejscu. Są swoimi wielkimi przeciwieństwami, a także
przyjaciółmi – nie warto tego psuć. Wystarczy, że wszystko zostanie po staremu.
„Miłość i inne zadania na dziś” to nie tylko opowieść o
tytułowej miłości, ale także o walce z przeciwnościami i ze swoimi
ograniczeniami oraz strachem. Tak jak Abby, tak i jej mama posiada mnóstwo
słabości w głowie. Obie nie chcąc, aby były ruszane. Ogólnie cała rodzina
dziewczyny jest w pewien sposób sfiksowana, co nadaje uroku całej fabule.
Cooper to taki typ bohatera, który wypełnia pustkę i jest tym stabilnym oraz
„normalnym” osobnikiem. Pokazuje kontrast dla zapewnienia, że nie wszystko jest
w porządku, tak jak to stara nam się przekazać główna bohaterka. Widzimy
również walkę o marzenia, a w otaczającym nas świecie, coraz rzadziej się o nie
walczy.
Ta powieść jest przepełniona emocjami, którym nie sposób się
oprzeć. Jest lekka, wciągająca i pozwala odetchnąć od rzeczywistości. Każdy z
nas czasem potrzebuje historii z happy endem, przesłodzonej do szpiku kości,
ale zarazem całkiem realistycznej. Inaczej można byłoby zwariować… dookoła tak
szaro, jakoś trzeba pokolorować swój świat. I choć nieczęsto sięgam po tego
typu powieści, to myślę, że książki tej autorki, są tego zdecydowanie warte. A
mi teraz pozostaje tylko czekać na kolejną książkę Kasie West, by znów poczytać
o tej pięknej i nieprzewidywalnej nastoletniej miłości.
Moja ocena: 9/10
Liczba stron: 416
Data premiery: 9 maja 2018
Wydawnictwo: Feeria Young
Bardzo kusząca recenzja :)
OdpowiedzUsuńLubię powieści autorki, 😍 choć jej ostatnia książka była słaba.😭 Tę chwalisz więc zapewne z czasem sięgnę po nią 😊
OdpowiedzUsuńNa razie przeczytałam tylko jedną powieść autorki, ale przypadła mi do gustu, dlatego być może niebawem sięgnę także po ten tytuł.
OdpowiedzUsuńI kolejny raz czytam, że to jak dotąd najlepsza książka autorki. Jak jak na razie mam jeszcze chyba trzy przed sobą, ale na powyższą nie mogę się doczekać. Póki co moim faworytem jest "Chłopak na zastępstwo" i jestem ciekawa czy po "Miłości.." dalej tak będę twierdzić :)
OdpowiedzUsuń