O pewnych rzeczach jest ciężko pisać, czasami lepiej mówić
niż wpatrywać się w kursor na ekranie. Sformułowanie opinii, kiedy w głowie
krąży istne tornado, to wielki wyczyn, owszem czasem pomaga przelanie myśli na
papier, ale nie w każdym przypadku to działa. Czasem pojawi się blokada…
dosłownie znikąd. Po prostu bach i jest, a każde zapisane zdanie lub słowo
idzie do kasacji. Taki stan powodują nie tylko te tytuły, które wprowadzają nas
w osłupienia – to może być każda pozycja, nawet ta najbardziej beznadziejna.
Lecz „Tokyo Ghoul:re” należy do tych lektur, które mają dla mnie szczególne
znaczenie. Nigdy nie wiem, czego mogę spodziewać się po poszczególnych tomikach
i co może zdarzyć po ich przeczytaniu…
Jednooki powrócił?! W mieście znów pojawił się ghoul, który
napawa przerażeniem nie tylko ludzi, ale także swoich pobratymców! Czego szuka?
Plan Sasakiego na infiltrację środowiska ghuli zostaje
wprowadzony w życie. Śledztwo w sprawie „Rose” dostarcza coraz więcej
kluczowych elementów. Kanae, który z miłości do swojego pana skontaktował się z
Aogiri, przysporzył inspektorom nowych problemów. Sprawa staje się coraz
poważniejsza, a powiązania między Rose i Aogiri nie do końca są jasne… trzeba
ich jak najszybciej wyeliminować!
Tymczasem, Sasaki znów ma przebłyski wspomnień. Jego
przeszłość wciąż się o niego upomina. Pusta musi zostać wypełniona, a dotąd
niezdecydowany inspektor, sam zaczyna szperać, by poznać prawdę… Co odkryje?
Lada moment ktoś zapuka do drzwi, wedrze się do środka,
tłumnie otaczając posiadłość Tsukiyamów… Czy to koniec wielkiego rodu?
Od samego początku akcja bardzo wolno się rozkręcała… cztery
tomiki, w których wciąż brakowało „dawnego” klimatu mangi. W zamian za to
dostaliśmy obsadzeni między Gołębiami, podziwiając ich zmagania z Ghulami.
Jednak czytelnicy łaknęli krwi, wojny, wspomnień, a przede wszystkim Kanekiego.
Aż tu nagle, coś w końcu zaczyna się dziać, coś przyspiesza, choć nasz chłopiec
ma już praktycznie czarne włoski (ten to ciągle przechodzi metamorfozy). I tak
naprawdę nie wiadomo, czy jesteśmy już na końcu tego aktu, czy jeszcze sobie
poczekamy… no chyba, że ktoś zna spoilery… i tym ktosiem jestem ja… ale
spokojnie nic wam nie powiem.
„Czy wspomnienia nie są ważne? A co z imieniem? Ile z Kanekiego trzeba
będzie poświęcić, by znów był Kanekim? Tak rozumujesz. Za to ja… nie uważam, że
powinien tu wrócić. Lepiej… żeby nie wracał.”
Potężny ród Tsukiyamów budował swoją historię przez sto lat.
Kilkanaście firm, firm-córek, potężne pieniądze oraz pozycja w społeczeństwie.
Zrzeszył sobie wielu zwolenników, a na dokładkę ciągle czmychał Gołębią pod nosem. Ta
sielanka mogłaby wciąż trwać, gdyby nie Shuu i jego obsesja na punkcie
Kanekiego. To ostatecznie spowodowało wielką lawinę wydarzeń, która
jednoznacznie prowadzi do upadku rodu.
Aogiri też wciąż coś knuje… tylko tym razem, tak naprawdę
nie wiadomo, o co dokładnie im chodzi. Jakiś plan wcielają w życie, ale
pozostaje pytanie – chcą zniszczyć osobowość Sasakiego, a może jednak go
zgładzić?
Ten tomik napawa nas nową nadzieją. Kusi, zachęca, szczuje,
zarzuca przynętę… i kończy się w najmniej odpowiednim momencie. Jest
zdecydowanie za krótki i za nim zaczniecie go czytać (o ile jeszcze tego nie
zrobiliście) polecam mieć w zanadrzu kolejną część. Nawet nie wiecie, jak bardzo opłakuje
ten smutny moment rozstania z lekturą. Zapewne dopiero gdzieś w sierpniu będę
mogła zapoznać się z numerkiem sześć – może lepiej o tym nie mówmy, bo się
zaraz rozpłacze. Kocham te emocje i jestem stuprocentową masochistką, że tak
samą siebie katuje, ale to wina mangi. I tu się właśnie kończy mój obiektywizm,
bo nie jestem w stanie dostrzec żadnych wad w „Tokyo Ghoul:re”…
No dobra, dosyć tego słodzenia. Jest jeden aspekt, który nie
miłosiernie mi gra na nerwach, a mianowicie jest to jeden z bohaterów, a
dokładniej Uri. Ten typek jest lekko skrzywiony (łagodnie mówiąc), wciąż coś
kręci i ma obsesje na punkcie siły. Ja rozumiem trudne dzieciństwo w ciężkim do
przetrwania świecie, ale cholera nigdy nie wiadomo, co mu strzeli do łba. Jest
dwulicowy – jedno mówi, drugie myśli, trzecie robi. Momentami mnie przeraża, a
do tego wszystkiego bardzo mi kogoś przypomina – w szczególności z wyglądu, bo
charakter mimo tej zimnej pozy, która jest dosyć rozpoznawalna, to w wielu
aspektach się różni. Taka wkurzająca podróbka. Choć tak patrząc na ogół
postaci, to ciężko znaleźć tam kogoś normalnego, każdy jest w jakimś stopniu
upośledzony na swój sposób. Już nie mówić o milionach kłamstw… o tak, kolejne
kłamstwo zostało nam obnażone. Swoją drogą nie spodziewałam się tego.
Czy wam też się wydaje, że kreska, którą posługuje się
autor, coraz bardziej się zmienia? Sasaki jest taki cukierkowy, delikatny jak
porcelanowa laleczka. Pewne różnice w postaciach są widoczne gołym okiem. Niby
wciąż jest ładna, ale… w pewien sposób ewoluuje. Jestem ciekawa, czy to jest
świadomy zabieg, aby przedstawić zmiany w samych bohaterach albo to taka
zasłona przed nadchodzącymi wydarzeniami… A może to tylko moje takie dziwne
odczucia i doszukuje się czegoś, czego nie ma?
No cóż, poznaliśmy kilka odpowiedzi, o ile w ogóle można tak
to nazwać. Decyzje zostały podjęte. Nie mówiąc już o tym, że po raz kolejny
pojawiła się góra pytań i nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na kolejne
tomiki… oby tylko tempo akcji znów nie zwolniło.
Moja ocena: 8/10
Liczba stron: 220
Data premiery: 15 kwietnia 2018
Wydawnictwo: Waneko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze ! Każdy kolejny komentarz to większy uśmiech na mojej twarzy ! Przeczytałeś pozostaw po sobie ślad !
Podoba Wam się mój blog, dodajcie go do obserwowanych i bądźcie na bieżąco :) Natomiast jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało! Na wszystkie chętnie odpowiem.