Zaczynając swoją ponowną przygodę ze światem mangi i anime,
trafiłam na tytuł, który jest polecany przez wielu fanów japońskiej twórczości
– Death Note. Pojedynek L’a i Kiry, był czymś fascynującym, choć wraz z upływem
czasu można dostrzec w nim kilka nielogicznych momentów. Dlatego, kiedy
dowiedziałam się, że na naszym rynku wydawniczym ma być wydana nowelka Death
Note, wiedziałam, że jest to dla mnie pozycja obowiązkowa. Wydarzenia z Los
Angeles były tylko napomknięte w mandze, a także w anime. Byłam ciekawa, o co
dokładnie tam chodziło i jak potoczyły się tamte wydarzenia. Ale czy nowelka
była w stanie zaspokoić moją ciekawość?
Los Angeles nawiedza seria tajemniczych morderstw i gdyby
nie słomiane laleczki, nikt by się nie zorientował, że stoi za tym jeden
sprawca. Kiedy do śledztwa wkracza L, najbardziej utalentowany detektyw, sprawa
w końcu ma szanse na to, by zostać rozwiązana…
Lecz L działa z ukrycia, dlatego potrzebuje pomocy, a
dokładniej osoby, która mogłaby być jego agentem terenowym. Do tej roli
wyznacza agentkę FBI Naomi Misore. Krok po kroku oboje próbują dotrzeć do
prawdy i zapobiec kolejnej zbrodni.
Czy zdążą rozwiązać zagadkę, zanim zginie kolejna osoba?
Kim jest morderca?
Zacznijmy od pozytywnych stron tej nowelki – jest lekka i
przyjemna, czysta się ją szybko, a także jest wciągająca. Autor, bazując na
oryginalnym pomyśle, próbował stworzyć historię, która dorównywałaby
pierwowzorowi i nawet w pewnym momencie czytelnik może się pogubić, z kim tak
naprawdę ma do czynienia, ale… nowelka mimo swojego przyjemnego odbioru posiada
wiele niespójnych rozwiązań. A to skutecznie obniża poziom tej lektury. Pomysł
na intrygę był całkiem niezły, lecz nie do końca przemyślany, co może wywołać w
fanach Death Note oburzenie. Liczne błędy logiczne, słabe zagadki, czy też
niewyjaśnione wątki wskazują na niedociągnięcia tego tytułu…
„Teraz nie ma już nikogo, kto znał jego prawdziwe imię i nie istnieje
sposób, by się go dowiedzieć, ale nawet ono, znane tylko jemu samemu, nie było
dla niego wszystkim. Być może sam nawet nie wiedział, wpisanie jakiego, a
raczej którego imienia w notatnik go zabiło?”
Naomi Misora agentka FBI, która przymusowo znalazła się na
urlopie, nie mogła się spodziewać, że przyjdzie jej pracować z najlepszym
detektywem na świecie. W pierwszej chwili odebrała to jako kiepski żart.
Stanowczość L’a, a także spora ilość wolnego czasu sprawiła, że zajęła się tą
sprawą, mimo wcześniejszej niechęci do współpracy. Odwiedzając kolejne miejsca
zbrodni, poszukuje wskazówek, które wcześniej zostały pominięte przez policję.
Choć mogłoby się wydawać, że sprawca nie pozostawił po sobie żadnej wskazówki i
jest nieuchwytny to, ukryte ślady wskazując na coś całkiem odwrotnego… on chce
dać się złapać!
„Naprawdę sprytni ludzie ukrywają to, że są sprytni. Nie noszą
tabliczek z imieniem. Im bardziej ludzie podkreślają własne kompetencje, tym bardziej
są zdesperowani – ich praca powinna mówić sama za siebie.”
Całą historię opowiada nam Mello, którego mieliśmy okazję
poznać w mandze i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że już na tym
etapie pojawiają się pierwsze niedociągnięcia. Otóż skoro Mallo nam opowiada
tamte wydarzenia, to dlaczego zawierają one myśli Naomi, skąd on mógł wiedzieć,
co było w jej głowie podczas śledztwa? Przecież on nawet w tym nie
uczestniczył. Jest tylko narratorem, czy też nawigatorem. Może miało to za
zadanie ubarwić tę opowieść, ale ja tego nie kupuję. Same zagadki też nie do
końca były oczywiste. Bardziej to domysły i zgadywanki, na siłę podciągnięte
pod konkretne tropy. Reszty niestety nie mogę wam zdradzić, bo bym musiała
tutaj opisać konkretne sytuacje, a to byłyby już spoilery…
Historia wydarzeń z Los Angeles miała ogromny potencjał,
niestety wydaje się być napisana naprędce po to, aby tylko była. Między tą
nowelką a oryginałem jest ogromna przepaść. Nie mogę także nazwać jej
kryminałem, bo do tego gatunku jej bardzo daleko. Wprowadzone elementy
paranormalne, nie znajdują w zupełności zastosowania dla fabuły, ani
wyjaśnienia, dlaczego się tak właściwie pojawiły. Ups! Przepraszam. Mają jedno
zastosowanie… pokazują, że autor nie do końca zrozumiał, na czym te zdolności
miały polegać. Jako czytelnik, poczułam się urażona. Dostałam niedopracowaną
nowelkę, a może po prostu stwierdził, że nie zauważymy tak rażących błędów?
Osoby niezaznajomione z oryginałem mogą być zadowolone z
lektury i może pokuszą się do sięgnięcia po mangę. Lecz fanom stanowczo
odradzam czytanie, choć zapewne i tak sięgną po ten tytuł przez nostalgię do
pierwowzoru. Death Nothe: Another Note w moim odczuciu jest jednocześnie fajne,
jak i głupie. Może być znośne, ale nie warto nastawiać się na cuda…
Moja ocena: 4/10
Liczba stron: 184
Data premiery: 18 maja 2018
Wydawnictwo: J.P.Fantastica
To raczej nie dla mnie...ostatnio gustuje w romansach
OdpowiedzUsuń- U mnie krótka opinia o koreańskiej dramie - romantycznej.
Romanse omijam szerokim łukiem... jakoś żaden nie potrafi mnie do siebie przekonać i tylko mnie drażnią :/
UsuńNieszczególnie ciągnie mnie do tej novelki - manga mi wystarczy. Jestem zrażona do LNek po jednej z Naruto, która pozostawiała dużo do życzenia. Wszystkie te książki do jakichś serii mangowych wydają mi się strasznie na siłę pisane. :<
OdpowiedzUsuńNiektóre nowelki nie są takie złe, ale ta wypadła bardzo słabo... spodziewałam się czegoś lepszego. No trudno się mówi...
UsuńKryminalna zagadka? Czasmi sie nie mogę oderwać o takich książek.
OdpowiedzUsuń