Ludzkość od lat toczy walki z kosmitami, czy to w grach
komputerowych, filmach, serialach, a nawet w książkach. Jest to temat bardzo
powszechny i praktycznie bez żadnych ograniczeń. Każdy twórca może nam
przekazać własną wizję obcych i pierwszego kontaktu z nimi. Ale jak do tej pory
nie ma żadnych dowodów na istnienie istot pozaziemskich. Nie mniej jednak cały
czas interesujemy się tym motywem. Dlatego, jak tylko zobaczyłam „Armadę” nie
wahałam się ani chwili, aby ją przeczytać. Niestety, kiedy książka pojawiła się
już u mnie na półce, przeczytałam inne opinie czytelników, które nie były takie
rewelacyjne, jak można byłoby się tego spodziewać. Cały mój entuzjazm uleciał
ze mnie w jednej chwili. A jaka jest moja opinia o tej pozycji?
Zack Lightman marzy o kosmicznej przygodzie, rodem ze swojej
gry komputerowej. Ale w jego małym, nudnym miasteczku nie ma na to szans. Aż
pewnego dnia, za szkolnym oknem widzi jeden ze statków kosmicznych, tak bardzo
dobrze mu znanych z fikcyjnej rzeczywistości Armady. Czyżby miał już urojenia?
Nie, z jego głową jest wszystko w porządku. A jego pozycja w
grze i umiejętności, które tam zdobył, pilnie są potrzebne. Czas zmierzyć się z
kosmitami i uratować planetę. Koniec z zabawą, drugiej takiej szansy nie
będzie.
Tylko, czy w tym wszystkim, czegoś nie brakuje? Cały ten
scenariusz nie trzyma się kupy…
Co Zack odkryje?
Kto wygra kosmici, czy ludzie?
„- Wiem, że przyszłość czasem wydaje się straszna, kochanie. Ale i tak
się jej nie uniknie.”
Moje początki czytania „Armady”, nie należały do
najlepszych. Lektura wydawała się nudna, monotonna i miała masę pojęć, które
ciężko było spamiętać. Ale każdy następny rozdział, coraz bardziej mnie
wciągał. Im dalej, tym trudniej było mi oderwać się od niej. To było jak
obietnica genialnej historii, przy której nie będzie można się nudzić. Masa
zwrotów akcji, świetni bohaterowie i genialny pomysł na fabułę, tak w skrócie
można określić tę pozycję. Czytelnik lubujący się w filmach, książkach czy
grach o kosmitach, znajdzie się w siódmym niebie. Będzie zachwycony, a ta
historia będzie dla niego wisienką na torcie.
„Zack, możesz tu pracować, póki nie zbankrutujemy – powiedział. – Choć
tak szczerze, to chyba się orientujesz, że są ci pisane większe rzeczy.
Prawda?”
Zack to chłopak, który ma wiele problemów ze swoją
osobowością. Wychowywał się bez ojca, bo ten zginął, kiedy on miał niespełna
rok. Jest to dla niego temat drażliwy, przez co często staje się agresywny. Nie
bez powodu nazywają go Zack-Atack. Jedyną jego rozrywką jest symulator lotów
Armada, to tam wraz ze swoimi kumplami, spędza swój wolny czas. I jest w tym
bardzo dobry. Zajmuje szóstą pozycję w światowym rankingu, a to nie lada
wyczyn. Gdyby tylko zaczął myśleć o swojej przyszłości, żeby w końcu chciał
dorosnąć i wziąć się za siebie. Ale on woli marzyć i mieć głowę w chmurach. Do
czasu, kiedy nagle jego marzenia zaczynają się spełniać. Teraz musi podjąć
decyzję, jedną z najważniejszych w swoim życiu.
„Tak prostych obliczeń nawet ja umiałem dokonać. Admirał oświadczył nam
właśnie, że leci ku nam sześć miliardów morderczych dronów z kosmosu, które
mają nas zmieść z powierzchni ziemi. Nie zanosiło się, że będzie to walka fair
– nie po nadciągnięciu drugiej fali.”
Muszę przyznać wielki plus za pomysł na wykorzystanie dronów
do wojny z obcymi. Technologia, którą przedstawia nam autor, jest ciekawa i
spójna, ale nie nazwałabym ja wielce wyszukaną, czy wyimaginowaną. Oprócz tego
„Armada” to nie tylko powieść o walce z kosmitami. To historia nastolatka,
który w bardzo szybkim tempie musi dorosnąć i zacząć podejmować samodzielne
decyzje. Nie tylko, nie może być jedną z wielu marionetek w tej chorej grze,
ale sam musi zacząć pociągać za sznurki. Zabawna i wzruszająca książka, która
rozpali serca czytelników. Pokaże pokrętne myślenie człowieka i jego prawdziwą
naturę. Na miłość także znalazło się w niej miejsce. I pomyśleć, że to wszystko
w jednej lekturze.
Jak w każdej powieści znajdą się także minusy. Akcja
powieści najpierw jest zbyt wolna, potem zbyt szybka. Znajduje się w niej wiele
schematów, przez co jest bardzo przewidywalna. Samo zakończenie jest dość
rozczarowujące. Spodziewałam się czegoś lepszego, a tak jest tylko przeciętne.
Książka może wydawać się niedopracowana i w ten sposób traci swoja wartość w
oczach czytelnika. Staje się zwykłą młodzieżówką z nastolatkiem ratującym
świat, a autorowi raczej nie o to chodziło. Koncepcja była bardzo dobra, choć
wykonanie już mniej. Lektura niewymagająca z bardzo prostym językiem, na pewno
znajdzie grono swoich fanów, ale ja nie mogę przejść obojętnie przy jej
niedociągnięciach. Mimo tych wad historia mi się podobała, ale wiem, że mogłaby
być lepsza.
Ernest Cline jest pisarzem, scenarzystą, ojcem i
pełnoetatowym maniakiem. Jego pierwsza powieść „Player One”, stała się
bestsellerem „New York Timesa” i znalazła się na niezliczonych listach
„najlepszych książek roku”. Ernie mieszka w Austin, w Texsasie, wraz z rodziną,
ulubionym towarzyszem podróży, DeLoreanem, i bogatą kolekcją klasycznych gier
wideo.
Moja ocena: 6/10
Liczba stron: 448
Data premiery: 13 stycznia 2016
Wydawnictwo: Feeria
Chyba za dużo technologii jak dla mnie, ale Feeria po prostu szaleje z tymi nowościami! Uwielbiam ;)
OdpowiedzUsuńO tak, szaleje :) Kocham Feerie i ich książki, same cudeńka ostatnio wydają.. :)
UsuńA co do Armady, może i jest dużo technologii, ale gdzieś się to później gubi, więc może warto spróbować?