Jak ten czas szybko mija… to już trzeci tom „Pana Lodowego
Ogrodu”, a ja mam wciąż wrażenie, jakbym dopiero wczoraj przeczytała ten
pierwszy. Już nie mówić o tym, że czekają na mnie jeszcze dwie części, ale za
nim się nimi zajmę, muszę pożegnać się z numerkiem trzy. Ostatnio, wspominałam
wam, że byłam lekko znużona taką ilością stron — czasami się tak zdarza. Każdy
z nas miał takie uczucie przy jakimś tytule, które albo mijało, albo
potwierdzało, że lektura jest kiepska w naszym odczuciu. Tym razem miałam czterysta
stron, aż całą setkę mniej! Czy mimo to, znów nudziłam się, przewracając
kolejne strony?
Podróż w nieznane dopiero się zaczęła… Vuko nie jest
zadowolony z towarzystwa Ludzi Ognia, a w koszmarach śni o ich śmierci. Lodowy
okręt skrywa również wiele niespodzianek. Może ta podróż, wcale nie będzie taka
zła?
Pod osłoną nocy, skupia się na kontroli swoich nowo nabytych
umiejętności. Czy uda mu się w końcu przełamać i zaakceptować magię?
Jest też jedno dodatkowe zadanie, które Vuko obrał za swój
cel… zboczyć do Żmijowego Gardła i odwiedzić starego znajomego, który miał
zbierać dla niego informację. Niby prosta sprawa, którą bardzo szybko można
załatwić, ale… Czy uda mu się tego dokonać? A może lodowy okręt i magia w nim
zawarta, nie pozwoli mu na to?
Czy Wędzony Ulle, zdobył jakieś wartościowe informacje? Jaką
cenę musiał za nie zapłacić?
Ten tom świetnie pokazuje, że niewiedza jest czasem
błogosławieństwem… i zamiast korzystać z okazji na zarobek, którą daje jakiś
dziwak, lepiej zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Smutne, ale prawdziwe. Jak to
mówią „czym mniej wiesz, tym lepiej śpisz”. Tam, gdzie trwa wojna, a wrogów
jest zbyt wiele, lepiej za bardzo się nie wychylać, a Vuko za bardzo ściąga na
siebie uwagę swoich pobratymców, którzy za wszelką cenę chcą go zabić. Ale bez
tego my, nie mielibyśmy takiej zabawy podczas czytania tej lektury. Muszą być
pewne komplikacje, aby dostarczyć rozrywki, dreszczyku adrenaliny, czy nawet
tej setki scenariuszy, które tworzą się w naszych głowach.
„Rodzimy się bowiem i umieramy sami, a ci, którzy towarzyszą nam po
drodze, zwykle będą musieli wybrać własną.”
Młodziutki cesarz, który został wyznaczony na następcę tronu
w tragicznych okolicznościach, podąża za swym losem. Kroczy wyboistą drogą,
która cały czas obnaża swoje kolejne przeszkody. Droga do jego wolności, a
także jego ludu, wydaje się być bardzo odległa, a nawet niemożliwa do
przejścia. Mimo swojego młodego wieku musi wykazać się ogromnym doświadczeniem
i poświęceniem. Liczy na niego wielu ludzi, przynajmniej tych, którzy wiedzą,
że on żyje. Nawet ci, co się za niego poświęcili, robili to dla sprawy
złożonych w jego rękach. Lecz los bywa okrutny, a akceptacja i pogodzenie się z
niedogodnościami, może odebrać jakąkolwiek nadzieję…
„Wypijam ostrożnie łyk i przez ułamek sekundy mam w ustach supernową
niepasujących do siebie smaków. W nosie przypalona kawa zbożowa, kwas chlebowy
i guinness, w ustach syrop na kaszel, bita śmietana, terpentyna, szare mydło i
zgniłe mango. Przełykam i postanawiam dolać wody. Odbija mi się jakby bananem
ze śledziami. Biorąc pod uwagę to, co piłem tu dotychczas, zupełnie niezłe.”
Pierwszy raz od początku tej historii, poczułam jakieś
głębsze uczucia wobec bohaterów. No cóż, współczułam temu młodemu cesarzowi, co
w jego sytuacji nawet jest zrozumiałe. Choć jego postać dla mnie jest lekko
przerysowana. Szesnastoletni chłopak, który jest za bardzo idealny, mało w nim
wad. Ogólnie uważam, że za szybko pogodził się ze swoim losem. Stał się zbyt
uległy, może trwało to tylko chwilę, ale patrząc na jego charakter, który
został nam wcześniej przedstawiony, taka nagła zmiana pozostawiła po sobie
posmak goryczki. Może się czepiam, ale nie oszukujmy się, to była za duża
ingerencja w jego osobowość i spodziewałam się po nim czegoś innego. Rozumiem,
że nie mogło być też za łatwo, zbyt przewidywalnie, lecz i tak swojego zdania
nie zmienię, to można było lepiej przedstawić.
„Istnieje w świecie siła, która sprawia, że zawsze nadchodzi nowy
początek. Z pogorzeliska kiełkują kwiaty, od pnia odrasta młode drzewko, a
zmrożona, martwa ziemia staje się żyzną glebą gotową na pług. Szramy
zabliźniają się i zmieniają w nowe ciało. Człowiek złamany rozpaczą ociera
pewnego dnia łzy, unosi głowę i znowu dostrzega, że świeci słońce. Rany się
goją.”
„Pan Lodowego Ogrodu” to seria, która wciąż mnie fascynuje.
Jestem ciekawa losów głównego bohatera i tego, czy zakończenie tego cyklu
będzie umieć mnie zaskoczyć. Trzymam za to mocno kciuki, bo naprawdę byłoby
szkoda, gdyby tak się nie stało. Nie będę więcej zachwalała, bo jeszcze
przechwalę i dopiero będzie klops. Lecz tym, co jeszcze się wahają i
zastanawiają nad tym tytułem, mogę powiedzieć tylko jedno – nie ma na co
czekać! Bierzcie się za czytanie i delektujcie się lekturą, gwarantuję wam
ciekawą przygodę w dobrze wykreowanym świcie.
Moja ocena: 8/10
Liczba stron: 399
Data premiery: 8 lutego 2018
Wydawnictwo: Fabryka Słów, Edipresse Książki (Kolekcja
Mistrzowie Polskiej Fantastyki)
Czeka już na półce, jeszcze nie wiem kiesy się z nią zapoznam. :D
OdpowiedzUsuń