Po przeczytaniu pierwszego tomu Kate Daniels, moje myśli
znów zaczęły krążyć wokół tej serii, nawet nogi mnie zdradziły i zaciągały do
biblioteki po kolejną część, na szczęście lub też nie, była wypożyczona, co
powstrzymało mnie przed rzuceniem się na nią w czytelniczym głodzie. Ale kiedy przywędrowała
do mnie książka w odnowionym wydaniu, liczyła się tylko ona. Nie było ważne, że
właśnie jestem w połowie innej lektury, nic innego się nie liczyło, tylko Kate.
Zdecydowanie zbzikowałam, bo nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tak się
zachowywała. Wszelkie pozycje czekają zawsze w swojej kolejce, jednak teraz ona
przestała obowiązywać. Czy „Magia parzy” była tego warta, tak jak za pierwszym
razem, kiedy miałam przyjemność ją czytać?
Magia szaleje, odpływy i przypływy magii stają się prawdziwym
utrapieniem. Na ulicach zaczynają pojawiać się mityczne stworzenia i
krwiożercze dziwadła. Gromada znów jest zmuszona prosić Kate o pomoc. Zniknęły
mapy, a tajemniczy złodziej już raz zaatakował dziewczynę…
Podążając tropem kusznika, który posiada przerośnięte ego,
jest niezwykle pewny siebie oraz pojawia się w najmniej odpowiednich momentach,
Kate odnajduje w ruinach dziewczynkę, która wymaga opieki. Jej matka należała
do sabatu czarownic, który w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął, a w
zamian pojawiły się inne niezbyt przyjaźnie nastawione stwory. Czego chcą? I
gdzie jest matka dziewczynki?
Zbliża się wybuch magii, czas ucieka, a Kate nie tylko musi
poradzić sobie ze swoimi uczuciami, a także z pradawną magią!
Kto wyjdzie z tego starcia zwycięsko?
„Ludzie muszą sami dokonywać wyborów, nieważne, jak są one złe. Inaczej
nie będą czuli się wolni.”
To wcale nie jest tak, że właśnie mam kaca książkowego i nie
wiem, co mam ze sobą począć… no dobra, kogo ja próbuję oszukać? Mam kaca i
potrzebuje go szybko zaspokoić. Czuje się niczym narkoman na głodzie. Kate
niesamowicie uzależnia swojego czytelnika, dostarcza dużej dawki adrenaliny,
przez co nawet oddychanie momentami przychodzi z trudem. Nie oszukujmy się,
takie książki ostatnimi czasami to rzadkość, a mimo to, że czytam tę serię po
raz drugi, wciąż zachowuje się tak, jakbym to było moje pierwsze spotkanie z tą
historią. I samo to jest chyba najlepszą rekomendacją dla tego tytułu, bo skoro
wciąż wzbudza we mnie takie emocjonalne tornado, to musi mieć coś w sobie
wyjątkowego.
„Nie chcę pracować z Curranem, nie chcę pracować z Curranem, nie chcę
pracować z Curranem, tłukło mi się po głowie.
- Przepraszam, ale nie wiem, czy dobrze usłyszałam. Czyżby Gromada
potrzebowała mojej pomocy?
- Tak - potwierdził Derek, a w jego oczach zabłysło rozbawienie. - Ktoś
nas zerżnął, a nawet nie dostaliśmy buzi.”
Każdy sabat czarownic posiada swoje bóstwo, które dany sabat
czci. Każde bóstwo musi być sprecyzowane, by uniknąć kłopotów, które mogą
wyniknąć ze zbyt ogólnej nazwy, gdyż kilka bóstw może występować pod jednym
symbolem. Każda szanująca się wiedźma, mająca pojęcia o tym, czym się para, nie
dopuści do takiego niedopatrzenia. Powstają również sabaty złożone z osób,
które nie do końca wiedzą, czym się zajmują i to one stanowią największe
zagrożenie. Ich brak umiejętności, a także elementarnej wiedzy jest niczym preludium
nadchodzącej burzy. Z magią nie ma żartów, magia nie tylko kąsa, ale potrafi
także parzyć, a złe istoty szybko wykorzystają szansę na sianie chaosu.
„Wspaniale. W zasadzie sama chciałam się z nim spotkać, ale jeśli już
musiałabym to zrobić, to lepiej, żebym była wówczas w szczytowej formie. Powód?
Curran był złośliwym, rozpustnym sukinsynem, który lubił upokarzać mnie przy
każdej nadarzającej się okazji i sprawiało mu to ogromną radość. Niestety,
zamiast mierzyć się z nim jak równy z równym, leżałam bezradna w łóżku, w
budynku znajdującym się na terytorium Gromady. I to po tym, jak ten pacan
osobiście mnie uratował. Najchętniej po prostu przykryłabym się kocem i udała,
że śpię. Może wtedy wyszedłby bez słowa.
Zapomnij, mruknęłam do siebie. Zerknęłam na Currana - przyglądał mi się
uważnie od dłuższej chwili.
- Wyglądasz jak gówno w trawie - powiedział w końcu.
- Dzięki! Staram się, jak mogę.”
Nasza główna bohaterka różni się od obrazu, który miałam w
pamięci. Zawsze, gdy w mojej głowie pojawił się jej obraz, była niezwykle
idealna, bez jakichkolwiek wad, po prostu chodzący ideał. Ponowne spotkanie z
lekturą skutecznie zmieniło mój punkt postrzegania, bo Kate wcale nie jest
idealna. Posiada wady i dziedziny, w których jest mocna, ale wciąż wiele jej
brakuje do doskonałości. I to jest kolejny pozytywny aspekt tej historii, gdyż
przeważnie tego typu postacie są super uzdolnione, wypasione i tak można byłoby
wymieniać jeszcze w nieskończoność, jakie to one nie są wspaniałe. A to
przecież nie o to chodzi, byśmy czytali tylko o cudownych herosach, którym
wszystko z łatwością przychodzi.
„Nie, on tylko usiłuje być dupkiem. Widocznie za każdym razem, kiedy
nazywa mnie „dziecinką", wyglądam, jakby ktoś wetknął mi w tyłek rozgrzany
do czerwoności pogrzebacz. To sprawia mu wiele radości.”
„Magia parzy” to kolejna niezwykle mocna i trzymająca w
napięciu część. Nie mogłam się od niej oderwać, w zastraszającym tempie
pochłaniając kolejne strony, a i tak wciąż jest mi mało. Mimo że spodziewałam
się tego, że Kate tak na mnie zadziała, to i tak nie byłam przygotowana na taką
intensywność wszystkich emocji. Niezwykłe zwroty akcji, zawirowania, tymczasowe
sojusze i rozmowy, które posiadają głębsze dno, a to tylko kolejny wierzchołek
tego, co oferuje nam niezwykły duet kryjący się pod pseudonimem Ilona Andrews.
I czego można byłoby chcieć więcej? Chyba tylko, kolejnego tomu czekającego na
półce! No cóż, trzeba poczekać. Dobrze, że tym razem tylko miesiąc, już w lutym
pojawi się kolejna część, w nieco odświeżonym wydaniu.
Moja ocena: 10/10
Liczba stron: 464
Data premiery: 10 stycznia 2018 (wznowienie)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Właśnie skończyłam czytać tę część i również ją uwielbiam! Kate jest świetna :) Już nie mogę doczekać się trzeciego tomu :)
OdpowiedzUsuńNie jestem co do niej pewna ;]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)