Pan Lodowego Ogrodu zauroczył mnie swoją historią już od
pierwszych stron. Teraz przyszedł czas na drugi tom, do którego nie mogłam się
jakoś zebrać, aby zacząć czytać. Nie wiem, co spowodowało taki stan rzeczy, ale
przez to mam spore opóźnienia, a wszelkie opinie muszę pisać „na bieżąco”, co z
moim lekkim pedantyzmem, strasznie mnie gryzie. Nie zrozumcie mnie źle, lubię
czytać i to dużo, ale przy takim nawale materiału, co leży na moim parapecie,
mam ustalony grafik, co i kiedy publikuję… terminy gonią, a ja mam spore
obsunięcia. No cóż, nie ma co rozpaczać, czas zobaczyć, czy Jarosław Grzędowicz
znów mnie zaczarował swoim światem!
Wojna trwa, a samozwańczy pieśniarze nie próżnują! Porządek
został zaburzony i tylko jedna osoba może odwrócić bieg losu. Tylko że teraz on
jest drzewem…
Vuko został skazany na okrutny los, czy już zawsze będzie
musiał podziwiać jeden widok, a może ktoś zakończy jego męki, tak jak on zrobił
to w przypadku jednego z naukowców?
Młody, świeżo upieczony cesarz wciąż ucieka. W przebraniu
wroga spróbuje pokonać most, który dzieli go od dalszej drogi. Lecz na moście
siedzi stara widząca, która może pokrzyżować jego plany i zdemaskować Tygrysa.
Czy uda mu się przedrzeć przez posterunek?
Czy pradawni bogowie, wtrącą się do wojny, którą wywołali
obcy z innej planety?
Tak jak mogłam się spodziewać, znów otrzymałam kawał dobrej
historii, która mimo wszystko, wciąż potrafi zaskakiwać. Sprawy komplikują się
w niebywałym splocie nieoczekiwanych zawirowań i tylko przypadek może
przechylić szalę na korzyść jednej ze stron. Ale… no właśnie, zawsze musi być
jakieś „ale”… momentami byłam znużona, opowieść ciągnęła się przez pięćset
stron i czasami miałam wrażenie, że jednak jest za dużo tego wszystkiego.
Jednak siedząc teraz i dogłębnie analizując całą lekturę, nie mogę znaleźć
niepotrzebnych momentów, które można byłoby wyciąć. To chyba wciąż skutki
uboczne grypy na mnie tak oddziaływają, bo innego wytłumaczenia nie potrafię
znaleźć.
„Gdy popełni się błąd, przyznanie się do tego nie jest hańbą i nikogo
nie upokarza. Jest dowodem mądrości i odwagi. Może kiedyś się tego dowiesz, ale
mnie to niewiele obchodzi.”
Planeta Midgaard jest podzielona między dwóch Pieśniarzy.
Jeden z nich prowadzi lud węży, jest bezlitosny i nie cofnie się przed niczym,
nawet przed zmianą dzieci w machiny do zabijania, a precyzyjniej mówiąc
siekania. Tam, gdzie pojawiają się ludzie van Dykena, tam sieją spustoszenie i
śmierć. Jest też tajemnicza kobieta, która pojawia się znikąd. Nikt nie widział
jej twarzy, ale jest szalenie niebezpieczna. Każe ludziom wracać do Pra Matki,
czcić ziemię i składać ofiary. Jej wyznawcy mieszkają w czerwonych wieżach, a
zwykli ludzie nie mają żadnych praw. Wszyscy są jednym, nie ma imion, nie ma
handlu, a każda próba wyłamania się z szeregu, jest obrazą dla bogini.
„Mąż musi umieć znieść klęskę. Każdy głupiec potrafi cieszyć się ze
zwycięstwa, ale w życiu ponosi się też porażki.”
Rzeź, możne nie jesteśmy jej świadkami, ale to, co dzieje
się na tej planecie nie można nazwać inaczej. Pieśniarze, a raczej przybysze z
obcej planety zwariowali, chcąc podporządkować sobie wszystkich i wszystko. A
to nie mogło się dobrze skończyć. Gdzie diabeł nie może, tam pośle człowieka…
określenie idealnie wpasowujące się w realia książki. Ta historia wzbudza we
mnie wiele sprzecznych emocji, momentami mam chęć rzucić nią w odległy kąt, ale
moja ciekawość zawsze wygrywa. Jeszcze tylko jeden rozdział… a zaraz pojawia
się ostatnia strona, choć tym razem potrafiłam przeczytać zaledwie dwa, góra
trzy i odłożyć książkę na dłuższy czas, ale kiedy byłam na ostatnich stu
pięćdziesięciu stronach, już nie mogłam się od niej oderwać.
„Czym innym jest czas liczony od dnia narodzin, a czym innym czas,
który się przeżyło. Miesiące płyną raz szybciej, raz wolniej. Czasem kilka dni
są jak całe lata. Dni, a nawet godziny mogą zmienić człowieka na zawsze. Kiedy
indziej znowu nic się nie dzieje i mimo że czas płynie, to tak, jakby stał w
miejscu. Człowiek się niczego nie uczy, trwa, nie zmienia się.”
Pan Lodowego Ogrodu zawiera w sobie wszystko, co każdy
miłośnik fantastyki kocha. Wymyślne krainy, subtelną magię, ciekawe
zastosowanie dla elementów fantastycznych, a także bohaterów, którzy są prości
jak budowa cepa, ale ich kreacja ma w sobie to coś, co przyciąga wzrok, a tym
samym czytelnika, mimo że nie ma w nich nic szczególnego. Nie chce wam za dużo
zdradzać, ale końcówka zwiastuje, że autor postawił na rozwój i bliższe
poznanie bohaterów, przynajmniej mi się tak zdaje. Przez co podejrzewam, że na
sam koniec będę tęsknić za ich przygodami, choć do tej pory nie czuje żadnego
smutku dotyczącego ich losu.
Moja ocena: 8/10
Liczba stron: 512
Data premiery: 25 stycznia 2018 (Kolekcja Mistrzowie
Polskiej Fantastyki)
Wydawnictwo: Fabryka Słów, Edipresse Polska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze ! Każdy kolejny komentarz to większy uśmiech na mojej twarzy ! Przeczytałeś pozostaw po sobie ślad !
Podoba Wam się mój blog, dodajcie go do obserwowanych i bądźcie na bieżąco :) Natomiast jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało! Na wszystkie chętnie odpowiem.