„Poison City”, to książka, która od razu wpadła mi w oko.
Chwytliwa okładka oraz nietuzinkowy opis przepowiadał całkiem przyjemną lekturę, której od
dawna poszukiwałam. Dzięki sposobności udało mi się i wpadła w moje ręce, choć
już troszkę od jej premiery minęło. I wcale długo w kolejce nie musiała czekać, miałam naprawdę wielką ochotę, aby ją przeczytać. Ale… Czy faktycznie była
warta mojej uwagi? A może znów zawiodłam się, bo nie dostałam tego, czego
oczekiwałam? Co takiego kryje za sobą ten tajemniczy tytuł – „Poison City”?
Świat istot nadprzyrodzonych istnieje. Co ważniejsze,
istnieje także Traktat, którego przestrzegać muszą wszyscy, z tego, jaki i
tamtego drugiego świata. Dba oto wydział delfickiej policji, a tym samym agent
Gideon Tau.
Tajemnicze zabójstwo wampira wprowadza machinę zdarzeń,
która nie chce się już zatrzymać. Wydział nadepnął komuś na odcisk, a ten ktoś
bardzo próbuje utrudniać śledztwo. Co kryje się za tym morderstwem.
Kto jest w to zamieszany?
Co naprawdę dzieje się w Durbanie?
I co z tym wspólnego ma córka Gideona, która od dwóch lat
nie żyje?
Wow, w końcu pojawiło się coś, co sprawiło, że lektura była
czystą przyjemnością. Była krew, było mrocznie, niebezpiecznie i dynamicznie.
Akcja porwała mnie swoim nurtem, a ja jej na to pozwoliłam. Nie spodziewałam
się, że ta powieść będzie taka zaskakująca. To idealny przykład na to, jak
umiejętnie można połączyć kilka gatunków w jednej powieści. Mroczne fantasy,
thriller, sensacja i kryminał. Coś pięknego i wartego uwagi. Prawdziwe urban
fantasy, które od samego początku, do samego końca trzyma w napięciu, a po
zakończeniu czytania, chce się tylko więcej i więcej. A przede wszystkim nie ma
tutaj żadnych utartych schematów, żadnych ideałów, tak dobrze znanych z nam z
większości powieści fantasy. Jak mi czegoś takiego brakowało, to nie macie
nawet pojęcia.
"Gdybyśmy nie przybierali masek, gdybyśmy wszyscy widzieli, kim
naprawdę jesteśmy za fasadą norm społecznych i kłamstw, którymi się karmimy,
rasa ludzka dawno już by wymarła."
Gideon jest agentem, którego wciąż dręczy przeszłość. Jego
córka nie żyje, żona odeszła, a on wciąż obwinia się o to, co się stało. Metody
jego działania potrafią być niekonwencjonalne, często musi po cichu załatwiać
pewne sprawy, żeby nie naruszyć Traktatu. Woli działać, niż bawić się w
papierki i konwenanse. Zrobi wszystko, aby ci, co łamią prawo, zostali za to
ukarani. Pragnie też dopaść zabójcę córki, aby sprawiedliwości stało się
zadość. Lecz to nie takie proste. W tej niedoli towarzyszy mu wierny
przyjaciel, a właściwe to duchowy przewodnik w postaci psa. Bardzo wkurzającego
psa, który uwielbia żłopać whisky i oglądać głupie seriale w telewizorze.
„Nie, nie jesteśmy cywilizowani. Gdyby zajrzeć do wnętrza każdego z
nas, znaleźlibyśmy tam drapieżne zwierzę, które tylko czeka, by zerwać się z
łańcucha.”
Grzeczne i piękne wróżki, elfy, orisze, wampiry łagodne, jak
baranki, anioły i archanioły, zawsze pomocne, przykro mi to nie ten adres. Tu
każdy ma coś za paznokciami. Istoty nadprzyrodzone nie mają łagodnych
usposobień, a są przerażająco złe. I to mi się podobało najbardziej w tym wszystkim.
Zero cukru, wszystko gorzkie i tak realnie prawdziwe. Autor w świetny sposób
zaprezentował swoich bohaterów, którzy w żaden sposób nie są idealni, daleko im
do tego. Są z krwi i kości, niedoskonali, zaślepieni, po prostu prawdziwi.
Ukazał ich mroczne strony w umiejętny sposób. Nie przesadził w tym, co chciał
przedstawić czytelnikowi, a dzięki temu jego wizja tego świata, jest jak
najbardziej realna. A w tym wszystkim jest pewne ograniczenie, jeżeli chodzi o
te magiczne istoty, bo autor nie skupia się na cechach każdego gatunku,
traktuje to, jakbyśmy wszyscy doskonale wiedzieli, jak wyglądają i do czego są
zdolni.
„Oto jacy jesteśmy. Oto co jeden człowiek robi drugiemu. Nie mówimy o
oriszach. Nie mówimy o potworach czających się pod łóżkiem. To my jesteśmy
pieprzonymi potworami. My to wszystko robimy. Ludzkość jest zła. Słowo
"człowieczeństwo" nie oznacza troski, uprzejmości. Jeśli opisuje nas
jako gatunek, to oznacza zło. Perwersję.
Bo dręczymy niewinnych, bo nie potrafimy ochronić naszych dzieci. Gra
skończona Możemy się wszyscy poddać.”
Ostatnio uwielbiam czarny humor, a autor dostarczył mi go w
niesamowicie obfitej dawce. Na mojej twarzy wciąż pojawiał się wyraz konsternacji
lub uśmiech. Z szybko bijącym sercem przemierzał każdą stronę. Widać, że Paul
Crilley nie miał żadnych zahamowani podczas pisania swojej książki, pokazał
swoje umiejętności i pomysłowość. Ale wciąż mam wrażenie, że to jeszcze nie
wszystko, jeszcze ma asa w rękawie, którego wyciągnie w odpowiednim czasie,
żeby znów zauroczyć czytelnika. Tak jestem nim zauroczona, tak chcę więcej i z
niecierpliwością czekam na kontynuację tego mrocznego świata, który tak mi
przypomniał, co w tym gatunku kocham najbardziej. „Poison City” to gratka dla
każdego fana urban fantasy. I polecam wam tę pozycję, warto się z nią zapoznać.
Moja ocena: 9/10
Liczba stron: 432
Liczba stron: 432
Data premiery: 23 listopad 2016
Wydawnictwo: Akurat
Okładka do mnienie przemawia, ale Twoja opinia bardzo! Z pewnością przeczytam!
OdpowiedzUsuńA mi własnie okładka się podoba, jest taka nietypowa dla tego gatunku, bardziej bym się po niej horroru spodziewała ;) książkę polecam, warta uwagi :D
UsuńCzytałam, ale nie za bardzo fabuła utkwiła mi w pamięci i nie bardzo mi się podobała, choć pomysł fajny :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że się Tobie nie spodobała :(
UsuńJa tam uwielbiam takie klimaty :D
Czuję się zainteresowana książką po tej recenzji :)
OdpowiedzUsuńPolecam :D
Usuń