Znacie mnie już nie od dziś, więc wiecie, że czasem lubię
poczytać debiutujących polskich autorów. To taka moja odskocznia od
codzienności, która pozwala mi na odpoczynek od rutyny, którą sobie
wypracowałam. Zazwyczaj jest to taka rosyjska ruletka, po której albo palnę
sobie w łeb, albo znajdę coś wartościowego pośród setek beznadziejnych „dzieł”.
Na moje nieszczęście, częściej płaczę, niż skaczę z radości. „Wyrok nocy” to
kolejna książka, która przystąpiła do mojej ulubionej gry w rosyjską ruletkę.
Czujecie tę adrenalinę i zżerające mnie nerwy, kiedy decydowałam się, aby ją
przeczytać? Jak myślicie, czy tym razem wygrałam los na loterii?
„Wyrok Nocy” z serii „Pętla Czasu” Mateusza Dydyny to
powieść science-fiction.
Franek – główny bohater książki spotyka Anastazję, która
okazuje się być jego przyjaciółką z dzieciństwa, o czym chłopak nie pamięta.
Oboje wybierają się na wspólny spacer, aby powspominać młodzieńcze lata
beztroski.
Podczas snu Franek poznaje inne oblicze Anastazji.
Dziewczyna jest jego przewodniczką po świecie snu. Pragnie pomóc mu wydostać
się z pułapki umysłu. Razem podejmują się próby ucieczki, jednak Franek
popełnia drobny błąd, skazując tym samym duszę Anastazji na wieczną tułaczkę.
Dobro dziewczyny zostaje uwięzione w pułapce bez wyjścia. Zło przejmuje
kontrolę nad jej ciałem i terroryzuje rzeczywistość snu.
Autor zabiera nas w podróż po abstrakcyjnym Wszechświecie,
który rządzi się swoimi prawami. Znaczna część akcji skonstruowana wręcz po
mistrzowsku, toczy się w szaleńczym rytmie znanym z filmów lub gier
komputerowych. Dodając do tego częste, aczkolwiek logiczne przeskoki z jednej
rzeczywistości do drugiej, otrzymujemy doskonały obraz świata, w którym
funkcjonuje bohater. Wyobraźnia autora maluje nieprzeciętnie plastyczne wizerunki,
obrazy tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby posiadać wszechmoc – zdolność do
spełniania wszystkich, nawet tych niemożliwych marzeń.
O zgrozo, mój mózg ucierpiał, a ja nie jestem zdolna do
żadnej pracy. Takiego kiczu dawno nie miałam w swoich rękach, to jest gorzej
niż złe! Pomyślcie sobie, że to cudo ma aż siedemset pięć stron, a ja już po
sześćdziesięciu byłam na granicy rozpaczy, ostatecznie odpadłam po stu
czterdziestu czterech stronach i powiedziałam, że nie wracam do czytania tego
czegoś. Rzadko kiedy się poddaję, to się zdarza raz na… no właśnie, przecież ja
się w ogóle nie poddaję, zawsze brnę do końca lektury, nie zważając na żadne
trudności, a tutaj takie coś. Normalnie siebie nie poznaję. Nie sądziłam, że
kiedykolwiek jakaś książka doprowadzi mnie do takiego stanu. A czytałam wiele
złych książek i każda zawsze była przeczytana od deski do deski.
„Postanowił jeść chrupki serowe aż do niestrawności żołądka i grać tak
długo, aż oślepnie. Ochoczo podjął się realizacji planu i szybko dobrnął do
punktu kulminacyjnego. Zemdliło go do tego stopnia, że samo patrzenie na
kolejną pełną paczkę chipsów wzbudzało w nim odruch wymiotny.
Mimo wyraźnej chęci na ulżenie sobie gdzieś w kącie, zatrzymał posiłek
w żołądku. Nabrał kilka głębokich wdechów i kontynuował grę do wstępnej
ślepoty.”
Franek do nastolatek, który uwielbia grać i obżerać się
chipsami. Wody boi się jak ognia, słowo kąpiel działa na niego jak straszak,
jedne ciuchy nosi kilka dni, póki same nie zaczną się ruszać i łaskawie nie
dojdą do pralki, by zakończyć swe męki. Wszystko się zmienia, kiedy w
miejscowym sklepie poznaję Anastazję. Nagle z brzydkiego kaczątka próbuje się
stać pięknym łabędziem, a wszystko dlatego, aby dziewczyna nie uciekła od niego
z krzykiem, tylko wciąż była zapatrzona w niego, jak w obrazek. Kiedy nadchodzi
noc, Anastazja staje się jego przewodnikiem, niestety, ale poznaje ją z tej
złej strony. Już nie jest taka miła i zapatrzona w niego. Jej drugie oblicze
jest przerażające.
„Wyszorował dokładnie ciało, co przyszło mu z trudem. Była to istna
walka o przetrwanie zakończona spektakularnym zwycięstwem.”
Self-publishing to zło, taki diabeł, który śmieje się tych
biednych ludzi chcących zostać wielkimi autorami, a czytelników nabija na
piekielne widły. To zwykłe pranie mózgu – „panie zapłać, a my wydamy każde
gówno, choćby powodowało zgon mózgu na miejscu”. Uwierzcie mi, jeśli dziesiąte,
czy piętnaste wydawnictwo odmawia wam wydania waszego „dzieła”, to znaczy, że
jest z nim coś nie tak! I żadne zapewnienia siostry, brata, mamy, taty, dziadka
czy babci, tego nie zmienią. Dajcie to przypadkowej osobie do przeczytania,
której nie znacie, a powie wam prawdę na temat waszego tworu. Czy osoba, która
robiła korektę, była w stanie funkcjonować po tym bełkocie? Bo jakoś nie chce
mi się w to wierzyć. Ha! A powiem wam lepsze cudeńka, część wydawnictw się
wycwaniła i od razu z miejsca odsyła do wydawnictw zajmujących się
self-publishingiem. Dlatego mamy taki wysyp wszelkiego badziewia. A ja robię
sobie przymusowe wakacje w pokoju bez klamek! Mam nadzieję, że będziecie
tęsknić.
„Doleciała do chłopaka i sprzedała mu prawego sierpowego. Atak okazał
się bardziej destrukcyjny niż pociski.
Fala uderzeniowa znów zrównała szpital z ziemią. Następnie energia
ciosu poniosła Franka do sąsiedniego miasta, jakieś siedem kilometrów.
Początkowo przeleciał przez kilka domków jednorodzinnych, następnie zniszczył
kościół i parę sklepów. Ostatecznie zatrzymał się na ratuszu, znikając pod jego
gruzami. Przygniotła go kilkutonowa wieża z zegarem.”
Wracając do „Wyrku nocy”, jest to zła książka, w każdym
nawet najmniejszym calu. Poczynając od samego początku zwanego wstępem lub
prologiem. Tam „autor” wskoczył na wyżyny i wysilił się na bardziej wyszukane
słownictwo, które całkowicie nie jest na miejscu. Czyta się to bardzo ciężko, a
w dodatku pojawia się wszechogarniająca dezorientacja. Lecąc dalej, język ulega
poprawie, ale cały czas towarzyszy czytelnikowi uczucie, że połowę można wyciąć
i nikt tego nawet by nie zauważył, za to narracja… nie żebym była uprzedzona,
ale nie lubię, kiedy kilkanaście razy wykłada mi się jedno i to samo. Serio,
zrozumiałam. Tak trudno to pojąć, że potrafię czytać ze zrozumieniem? Dodatkowo
częste zwroty do czytelnika psują klimat. No i po trzecie opisy. W momencie,
kiedy główny bohater nie śnił, jeszcze jakoś można było na niektóre kwiatki
przymknąć oko, ale kiedy zaczynał się element fantastyki... płakałam, jak to
czytałam. Bardziej idiotycznych i żenujących wymysłów nie spotkałam. Rozumiem,
że jest to powieść fantastyczna i jest to wizja samego „autora”, w końcu papier
wszystko przyjmie, ale nawet dla tego gatunku są jakieś granice. Co z tego, że
jest to fantastyka, skoro nie ma żadnej logiczniej podstawy w tym wszystkim!
Czy czytelnik faktycznie jest takim baranem?!
„Musiał jednak jakoś potwierdzić swoją tezę, aby mieć absolutną
pewność. Sformułował więc życzenie i jego prośba natychmiast przelała się na
język materii. Ze zdumieniem obserwował, jak komórki zabitych chwilę wcześniej
przechodniów składają się w jedną całość. Patrzył, jak kości oblekają się
mięśniami, a następnie skórą. Zaraz też przywrócił im świadomość i naprawił
otoczenie, tak by nie przypominało wnętrza wulkanu.”
Na dokładkę zostawię wam kilka cytatów z tego tworu. Możecie
mi nie wierzyć w ten zlepek liter i sami na własnej skórze przekonać się, jakie
jest to beznadziejne. Jednak nie polecam, bo grozi to trwałym uszczerbkiem na
zdrowiu. Przed rozpoczęciem czytania skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutom.
Moja ocena: 1/10 (powinno być -10)
Liczba stron: 705
Data premiery: 7 marca 2017
Wydawnictwo: Psychoskok
Moja ocena: 1/10 (powinno być -10)
Liczba stron: 705
Data premiery: 7 marca 2017
Wydawnictwo: Psychoskok
Ha... po tych urywkach, które zacytowałaś, niestety musze się z Tobą zgodzić. Jesteś mega, skoro przebrnęłaś aż przez 140 stron. Ja ciepnąłbym już zapewne po pierwszej. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo cóż... ktoś musiał poświęcić się, aby ostrzec innych ;)
UsuńDziękuję za miłe słowa.
Pozdrawiam!
Ja pisarzem nie jestem, ale lubię coś od czasu do czasu naskrobać... nic wielkiego... Jeśli masz ochotę poczytać coś niezobowiązująco, to zaglądnij na moją stronkę... to luźne zaproszenie, nie spam, ale może znajdziesz tam coś dla siebie :):) leczniczego i na poprawę nastroju.
Usuńhttps://www.facebook.com/karol.karlow/?ref=bookmarks
W wolnym czasie poczytam :)
UsuńA że tak się zapytam, czemu akurat publikujesz na facebook'u, a nie np.: na Wattpadzie lub blogu?
Do bloga nie mam cierpliwości, zniechęca mnie pustka. Wiele z tym zabawi]y i by się wybić potrzebna reklama, a ja do tego nie mam głowy. Wattpada nie rozumiem... Gdy wrzuciłem coś swojego, nawet nie było tego w nowościach, ale zaglądam na wattpada, by poczytać innych, a z fejsem zaczęło się przypadkowo, gdy wrzuciłem coś swojego na grupie i ktoś nagle chciał poczytać, więc założyłem wpierw grupę a potem stronę, dla wąskiego grona zainteresowanych. Gigantem literatury nie jestem, zwykłym pismakiem, co jedynie liże piórem tę sztukę, publikuję ot tak, dla zabawy, czasem ktoś poczyta a mnie w szufladzie nie zalega :)
Usuń